Wiele z Was pisze o molestowaniu, o gwałtach. Piszecie, że to dlatego idziecie na #czarnyprotest. Dlatego postanowiłam też się swoją historią podzielić.
Gdyby ktoś zapytał mnie dziesięć lat temu, czy byłam albo jestem molestowana, odpowiedź, której bym udzieliła, brzmiałaby: „nie”.
Jeszcze dwa lata temu, jak słyszałam, że 25% Polek (albo i więcej) spotkało się z jakąś formą molestowania – wspominałam swoje koleżanki z podstawówki, z gimnazjum, z liceum i… nie dowierzałam. One miałyby być molestowane? Nie do wiary, przecież nigdy o niczym takim nie wspominały. Ale to nieprawda. Wspominały, po prostu uciekło mi to na jakiś czas z pamięci. To była zima, druga klasa gimnazjum, jeśli się nie mylę. Pamiętam, że po wf-ie przebierałyśmy się w normalne ubrania. Dziewczyny z sąsiedniej miejscowości rozmawiały o swoich planach na popołudnie. Pamiętam wypowiedź jednej z nich. O tym, że ma kolędę i że musi się u którejś z dziewczyn zaszyć, bo ksiądz sobie pozwala i po tyłku ją podszczypuje. Pamiętam, że trzy inne dziewczyny potwierdziły, że przy nich też tak sobie pozwalał. O tym księdzu wszyscy w okolicy kilku wsi wiedzieli zresztą, bo nie tylko z nimi sobie pozwalał. Mniej więcej w tym samym czasie słyszałam wypowiedź mojej cioci, że jeszcze w dniu jej ślubu pozwalał sobie na głupie, uwłaczające teksty i klepanie jej po tyłku. Lata temu sprawa była zgłaszana do kurii (to wiem z podsłuchanej rozmowy moich rodziców), a kuria zrobiła tego księdza dziekanem – żeby trudniej go było usunąć. I rzeczywiście, nikt już tego nie próbował, ludzie pogodzili się z takim stanem rzeczy. Dzisiaj ten ksiądz jest już na emeryturze. Do księży jeszcze wrócę.
A teraz przechodząc do tego, z czym miałam osobistą nieprzyjemność:
Pierwsza osoba: mój wujek. Gdy byłyśmy z siostrą małe, brał nas na kolana i grał z nami w karty, wygłupiał się z nami. Lubiłyśmy to. Niby nic takiego. Ale robiłyśmy się coraz starsze i nadal do niego przychodziłyśmy. Mogłam chodzić najdalej do pierwszej albo drugiej klasy podstawówki, a może i nie. Kiedyś do kuchni weszła mama, strasznie na wujka nakrzyczała (a to ja się czułam winna, bo przecież same się mu na te kolana pchałyśmy). Skończyło się branie na kolana, choć w karty nadal mogłyśmy przyjść pograć, a potem mnie jeszcze nauczył grać w szachy. Ale z wujkiem mam jeszcze jedno wspomnienie, które na długi czas wyparłam. Nie wiem, czy to było przed tym, jak mama wparowała do tej kuchni czy później. Byłam z wujkiem sama. Pamiętam, że powiedział, że nauczy mnie całować. Powiedziałam, że nie chcę. Pamiętam że i tak włożył mi język do ust. To bardzo mgliste wspomnienie. Nigdy więcej się taka sytuacja nie powtórzyła. Zapomniałam. Wujek od lat nie żyje. A ja mam raczej pozytywny obraz jego osoby: karty, szachy, poświęcany nam, mi i siostrze, czas. Wiem, że miał problem z piciem, wiem, że zdarzało mu się awanturować. Ale nie potrafię być na niego zła za nic.
Druga osoba: sąsiad. Sąsiad, starszy już facet, miał króliki. Smarkula byłam, chodziłam do podstawówki, może do pierwszej klasy gimnazjum. I uwielbiałam te króliki, a sąsiad pozwalał brać je na ręce. Mogłam tam przychodzić kiedy chciałam. Wolałam chodzić, gdy go nie było. Bo gdy był, to zagadywał (co samo w sobie nieprzyjemne nie było) i sięgał łapami w stronę dekoltu (a miałam wtedy nawyk chodzenia w mocno wykrojonych bluzkach) i ściągał mi stamtąd słomę, którą królik na łapkach tam przeniósł. Zawsze jak widziałam, że podnosi ręce, starałam się szybko sama otrzepać. Od lat już u tego sąsiada nie byłam, czasem zdarza mi się go widywać przez płot, mało kiedy mówimy sobie choćby „dzień dobry”.
Trzecia osoba: mówiłam, że wrócimy do księży? No to wracamy. Pierwsza gimnazjum. Tutaj jestem pewna czasu, bo ten ksiądz nie zabawił u nas zbyt długo. Miał fajnego psa. Owczarek niemiecki o imieniu Ares. Ksiądz też był fajny, miał podejście do młodzieży. Taki okrąglutki facet, zawsze uśmiechnięty, wygadany. Ksiądz wychodził do mnie przed kościół porozmawiać. Głównie o psie. Pamiętam, że strzepywał mi z dekoltu kawałki choinki i nieistniejące włosy. Pamiętam jego pulchne palce. Byłam rozdarta: z jednej strony wiedziałam, że to nie jest właściwe zachowanie, a z drugiej strony nie chciałam, żeby się okazało, że coś nadinterpretowuję i obrażę księdza, a przy tym faceta, którego po ludzku lubię. Zresztą, kto by mi uwierzył, skoro nie miałam żadnych dowodów? Kiedyś mu wspomniałam, że mam problemy z językiem francuskim. Powiedział, że uczył się tego języka, że mógłby mi korepetycji udzielać. Zapraszał na probostwo. Przy każdym naszym kolejnym spotkaniu pytał, jak mój francuski, nachalnie zapraszał na probostwo, a ja odmawiałam. Za każdym razem. Czy ja sobie wymyśliłam, że on chciał mnie tam zwabić, żeby zrobić mi krzywdę? Nie wiem. Jakiś czas potem go przeniesiono do innej parafii, bo organizował pielgrzymkę do Watykanu, ludzie powpłacali już pieniądze, a on je wszystkie gdzieś przepuścił. Wiem, że potem zapożyczył się u mojej cioci i wujka (mocno religijna część rodziny), żeby innym parafianom oddać pieniądze, a ich potem spłacał przez parę lat. Nikomu wtedy nie powiedziałam o tym, jak się ten ksiądz przy mnie zachowywał. Nikomu. Dopiero lata później zaczęłam o tym pisać w internecie, a jeszcze później opowiedziałam o tym znajomym ze studiów. Mi nie zrobił krzywdy. Ale jedno mnie nadal gryzie i zawsze już będzie gryzło: czy z powodu mojego milczenia, on nie skrzywdził jakiejś innej dziewczynki? Mniej rozgarniętej niż ja? Takiej, która skorzystałaby z zaproszenia na probostwo?
Były jeszcze oczywiście głupie teksty kolegów w gimnazjum (np. „zabiłaby mnie jednym cyckiem”). Czy któryś z nich zrobił mi krzywdę? Nie. Czy mieli prawo mnie dotykać? NIE! Dzisiaj to wiem. Dzisiaj mówiłabym głośno: „nie dotykaj!”, „zostaw mnie!”, „nie podoba mi się to, co mówisz!”, nie podoba mi się to, co robisz!”, „przestań mi składać takie propozycje!”. Dzisiaj strzeliłabym w pysk bez zastanowienia, gdyby zaszła taka potrzeba.
Dlatego tak ważna jest EDUKACJA SEKSUALNA ze szczególnym uwzględnieniem bezpieczeństwa dzieci, budowania w nich postawy asertywności i informowania, gdzie szukać pomocy. I to edukacja zaczynająca się już w przedszkolu.
Ale do pełnego obrazu sytuacji muszę napisać jeszcze trochę o moim podejściu do aborcji.
Mniej więcej rok temu przyśniła mi się niechciana ciąża po jednej z internetowych dyskusji o aborcji (byłam wtedy zwolenniczką utrzymania obecnego prawa: gwałt, wady płodu, zagrożenie dla zdrowia lub życia kobiety; docierały do mnie argumenty za liberalizacją ustawy o aborcji, wiedziałam, że ona krzywdzi kobiety biedne, że zarodek nic nie czuje, ale i tak ciągle chrzaniłam o „potencjalnym dziecku”). Pierwsze, co zrobiłam w tym śnie? Zaczęłam liczyć dni i tygodnie oraz pieniądze na koncie, szukać opcji przejazdu zagranicę. Żeby tylko zdążyć przerwać ciążę, żeby nie musieć rodzić. Obudziłam się zlana potem, nadal licząc. I tak jeszcze przez parę minut liczyłam, zanim dotarło do mnie, że to tylko koszmarny sen, najgorszy, jaki kiedykolwiek śniłam. Dotarło do mnie kilka rzeczy: 1) nie jestem głupią idiotką, która poszłaby z facetem do łóżka bez zabezpieczenia – nigdy bym sobie na to nie pozwoliła, 2) antykoncepcja bywa zawodna i mi też może się przytrafić nieplanowana ciąża – zupełnie nie z mojej winy, 3) CHCĘ MIEĆ WTEDY WYBÓR! 4) skoro ja nie jestem głupią idiotką, dlaczego miałabym mieć inne kobiety za głupie idiotki? One też powinny mieć wybór – przy dostępie do rzetelnej wiedzy, taniej antykoncepcji i warunkach ku temu, by mogły rodzić, jeśli chcą.
Od tamtej pory nie tylko jestem przeciwniczką zaostrzenia ustawy aborcyjnej, ale stałam się ZWOLENNICZKĄ WYBORU. W #czarnym proteście razem idziemy po to, by nie zaostrzono ustawy o aborcji. Ale część z nas idzie też po liberalizację ustawy, po przywrócenie polskim kobietom pełnej godności i podmiotowości, z jakiej zostałyśmy obdarte w ’93 roku. I wiecie? Jestem dumna, że należę właśnie do tej części. Jestem dumna z tego, że otworzyły mi się oczy, że w pewnym sensie poczułam na własnej skórze, czym jest niechciana ciąża i dzięki temu osiągnęłam wyższy stopień empatii.
niedziela, 23 października 2016
Ostatnio sporo mówi się kobietach, o ich obowiązkach i powinnościach, we wszystkich dziedzinach życia. Przede wszystkim o ich roli jako żony i matki. Co muszą, jak powinny się zachowywać, co im wolno, czego nie. Kodeks etyczny - tyle, że po katolicku, wedle światła religii. Według widzimisię zaborców watykańskich, światopoglądów możnowładców kościelnych i pomniejszych ich sługusów.
Nikogo tak naprawdę nie interesuje, co myślą i czego chcą kobiety. To dla rządu i wszechpanoszącego się kleru nie ma żadnego znaczenia. Nie ma znaczenia także dla części kobieco-katolickiej naszego społeczeństwa. Mogą dziać się demonstracje, strajki i rozróby, a oni i tak pozostaną głusi na babskie argumenty. Kler katolicki i obecnie panujący rząd obmyślili sobie, iż uczynią z polskich kobiet naczynia zbiorcze na męską świętą spermę i maszyny do wydawania potomstwa według powiedzenia: "Płódź, ródź i głódź."
Ogromna uwaga przywiązywana jest do momentu poczęcia, do ciąży i narodzin. Natomiast życie zaistniałe po narodzinach zostaje traktowane jako persona non grata. Zdaje się być ono tematem tabu, niewygodnym i wstrętnym. Dowody na to dostarczyło mi samo życie.
Jako matka dwojga dzieci, w tym niepełnosprawnego, mam w tym temacie naprawdę wiele do powiedzenia. Gdy byłam w ciąży, doznawałam jako takiej troski. Poród syna... . Nieobecność katolickich lekarzy świętujących imieniny Beaty i Grzegorza w pokoju lekarskim, ich lekceważenie swoich obowiązków i wręcz natarczywe upominanie się o łapówki bez udzielenia mi pomocy - pozostały w mojej pamięci do dziś. A konsekwencje ich haniebnego zachowania? Na wskutek zbyt długo trwającego porodu i braku obecności lekarzy podczas niego doszło do niedotlenienia mózgu dziecka i sinicy. Resztę można sobie dopowiedzieć.
Przez dziewiętnaście lat prowadziłam sama rehabilitację syna wspierana przez rodzinę, paru wspaniałych lekarzy i nauczycieli. Nieprzespane noce, przepłakane dni, siwizna w wieku trzydziestu lat, zszarpane nerwy i mocno nadszarpnięte zdrowie, nerwica, depresja i to poczucie bycia gorszą. Ileż to razy słyszałam od napotkanych katolickich matek i babć:
"Ojej, kalekie dziecko, pewnie nagrzeszyłaś kobito, to i karę masz!"
"Marysiu, Igorku, nie baw się z tym plują!"
"A co tam, jak on taki niekumaty, to może i lepiej żeby umarł."
Trudno zachować zimną krew i pozytywne nastawienie w takich momentach... .
Później trudna ciąża z córką, strach o jej życie, poród w zagrożeniu, a następnie kolejki, kolejki, kolejki do lekarzy.
Można by długo pisać o niekompetencji nauczycieli w szkołach specjalnych, o braku podstawowej wiedzy na temat najnowszych osiągnięć w rehabilitacji wśród pielęgniarek i lekarzy, o braku empatii u pracowników domów opieki społecznej i o nietolerancji społeczeństwa katolickiego dla osób niepełnosprawnych. Doskonale wiem, ile czasu, wiedzy, wysiłku potrzeba, by wychować bardzo trudne dziecko. Wiem, jak bardzo trzeba być zdeterminowanym, zdyscyplinowanym, przekornym i odważnym, by opiekować się tak chorym człowiekiem. Jak bardzo wtedy są potrzebne nadzieja, optymizm, wiara i empatia, by umieć obcować można rzec z kosmitą we własnym domu. Ile razy myślałam, że dłużej nie dam rady; że jeśli upadnę, to nie powstanę; że cały wszechświat jest przeciwko mnie i mojej rodzinie...
Najwięcej pogardy, niechęci, braku zrozumienia, lekceważenia doznawałam od tych, którzy uzewnętrzniali się jako "bardzo czynnie wierzący katolicy miłosierni". Od księży, którzy nie pozwolili dzieciom chorym popływać w swoim parafialnym basenie (bo im do wody naplują i nasikają), od pielęgniarek i lekarzy obwieszonych wisiorkami z krzyżem (doprosić się pomocy i porady nie można było), od nauczycieli organizujących święta katolickie w szkołach specjalnych (uznawali mnie za zdziwaczałą matkę). Smutne to, ale prawdziwe. Ci, którzy mianowali siebie świętymi, diabłami więcej się okazywali.
Takich dzieci jak mój syn rodziło się i rodzi bardzo dużo. Nie widać ich jednak na ulicach, w teatrach i w kinach, ani w innych miejscach użyteczności publicznej. Nie stwarza się im warunków do normalnego, pełnego akceptacji ułomności życia. Nie daje się im za bardzo okazji do zaistnienia i do pokazania się takimi, jakimi są. W zamian każe się im zamykać się w przedszkolach i szkołach specjalnych, w których naucza się ich według zasad obowiązujących dzieci zdrowe i świadome swoich zachowań. Nie szanuje się w nich indywidualności osobowościowej małych niepełnosprawnych uczniów. Na studiach też rzadko bywają traktowani po ludzku i muszą przebijać się przez mur ignorancji i chamstwa. W pracy są lekceważeni, traktowani jako obywatele "gorszej jakości" i mniej opłacani. Przez ZUS bywają traktowani jako zwykli wyłudzacze rent. W domach opieki społecznej są notorycznie okradani przez personel i zdrowszych na umyśle pensjonariuszy. Jeśli trafią do szpitala, nie zważa się tam w ogóle na ich podstawowe potrzeby - a celują w tym szpitale psychiatryczne.
Co rzuca się w oczy, w większości tych placówek na ścianach obok orłów wiszą symbole wyznania katolickiego. W placówkach służby zdrowia i oświatowych urządza się wszystkie święta katolickie. I co z tego? Niewiele. Wyznawcy katolicyzmu bardzo dużo mówią o miłości, miłosierdziu i trosce o innych, a niewiele czynią w zgodzie ze swoimi słowami; jeśli już, to na pokaz.
Obecnie wymaga się od polskich kobiet, by postępowały zgodnie z wolą i zamysłami kościoła katolickiego i rządu PiS-u.
Nakazuje się nam:
-stosować jedynie antykoncepcję naturalną,
- płodzić dzieci, ile się da, do zupełnego wyeksploatowania kobiecego organizmu,
-donaszać ciąże zagrażające zdrowiu i życiu dziecka oraz matki; donaszać ciąże terminalne,
-donaszać ciążę zaistniałe na wskutek gwałtów i związków kazirodczych;
-rodzić dzieci tak chore, że mają minimalne szanse na przeżycie lub mają przed sobą życie pełne bólu i cierpienia,
-cierpieć na rozkaz.
Zakazuje się nam:
-używania antykoncepcji wszelakiej syntetycznej,
-dokonywania wyborów odnośnie naszego życia,
-dokonywania wyborów czy chcemy cierpieć czy być szczęśliwą,
-życia według naszych marzeń,
-niedługo zakaże nam się żyć w ogóle...
Jako kobieta, jako żona, jako matka będę broniła swojej wolności, swojej niezależności i swojego prawa do decydowania o moim życiu - nikt nie będzie mi mówił jak mam żyć. Tym bardziej ktoś, kto sam ma w sobie tyle sprzeczności i jest tak bardzo przeciwny podstawowym prawom natury; kto jedno myśli, drugie mówi, a trzecie czyni.
Będę broniła przyszłości kobiet - i oby do mnie dołączały inne...
Pozdrawiam serdecznie i życzę ZWYCIĘSTWA !
Nikogo tak naprawdę nie interesuje, co myślą i czego chcą kobiety. To dla rządu i wszechpanoszącego się kleru nie ma żadnego znaczenia. Nie ma znaczenia także dla części kobieco-katolickiej naszego społeczeństwa. Mogą dziać się demonstracje, strajki i rozróby, a oni i tak pozostaną głusi na babskie argumenty. Kler katolicki i obecnie panujący rząd obmyślili sobie, iż uczynią z polskich kobiet naczynia zbiorcze na męską świętą spermę i maszyny do wydawania potomstwa według powiedzenia: "Płódź, ródź i głódź."
Ogromna uwaga przywiązywana jest do momentu poczęcia, do ciąży i narodzin. Natomiast życie zaistniałe po narodzinach zostaje traktowane jako persona non grata. Zdaje się być ono tematem tabu, niewygodnym i wstrętnym. Dowody na to dostarczyło mi samo życie.
Jako matka dwojga dzieci, w tym niepełnosprawnego, mam w tym temacie naprawdę wiele do powiedzenia. Gdy byłam w ciąży, doznawałam jako takiej troski. Poród syna... . Nieobecność katolickich lekarzy świętujących imieniny Beaty i Grzegorza w pokoju lekarskim, ich lekceważenie swoich obowiązków i wręcz natarczywe upominanie się o łapówki bez udzielenia mi pomocy - pozostały w mojej pamięci do dziś. A konsekwencje ich haniebnego zachowania? Na wskutek zbyt długo trwającego porodu i braku obecności lekarzy podczas niego doszło do niedotlenienia mózgu dziecka i sinicy. Resztę można sobie dopowiedzieć.
Przez dziewiętnaście lat prowadziłam sama rehabilitację syna wspierana przez rodzinę, paru wspaniałych lekarzy i nauczycieli. Nieprzespane noce, przepłakane dni, siwizna w wieku trzydziestu lat, zszarpane nerwy i mocno nadszarpnięte zdrowie, nerwica, depresja i to poczucie bycia gorszą. Ileż to razy słyszałam od napotkanych katolickich matek i babć:
"Ojej, kalekie dziecko, pewnie nagrzeszyłaś kobito, to i karę masz!"
"Marysiu, Igorku, nie baw się z tym plują!"
"A co tam, jak on taki niekumaty, to może i lepiej żeby umarł."
Trudno zachować zimną krew i pozytywne nastawienie w takich momentach... .
Później trudna ciąża z córką, strach o jej życie, poród w zagrożeniu, a następnie kolejki, kolejki, kolejki do lekarzy.
Można by długo pisać o niekompetencji nauczycieli w szkołach specjalnych, o braku podstawowej wiedzy na temat najnowszych osiągnięć w rehabilitacji wśród pielęgniarek i lekarzy, o braku empatii u pracowników domów opieki społecznej i o nietolerancji społeczeństwa katolickiego dla osób niepełnosprawnych. Doskonale wiem, ile czasu, wiedzy, wysiłku potrzeba, by wychować bardzo trudne dziecko. Wiem, jak bardzo trzeba być zdeterminowanym, zdyscyplinowanym, przekornym i odważnym, by opiekować się tak chorym człowiekiem. Jak bardzo wtedy są potrzebne nadzieja, optymizm, wiara i empatia, by umieć obcować można rzec z kosmitą we własnym domu. Ile razy myślałam, że dłużej nie dam rady; że jeśli upadnę, to nie powstanę; że cały wszechświat jest przeciwko mnie i mojej rodzinie...
Najwięcej pogardy, niechęci, braku zrozumienia, lekceważenia doznawałam od tych, którzy uzewnętrzniali się jako "bardzo czynnie wierzący katolicy miłosierni". Od księży, którzy nie pozwolili dzieciom chorym popływać w swoim parafialnym basenie (bo im do wody naplują i nasikają), od pielęgniarek i lekarzy obwieszonych wisiorkami z krzyżem (doprosić się pomocy i porady nie można było), od nauczycieli organizujących święta katolickie w szkołach specjalnych (uznawali mnie za zdziwaczałą matkę). Smutne to, ale prawdziwe. Ci, którzy mianowali siebie świętymi, diabłami więcej się okazywali.
Takich dzieci jak mój syn rodziło się i rodzi bardzo dużo. Nie widać ich jednak na ulicach, w teatrach i w kinach, ani w innych miejscach użyteczności publicznej. Nie stwarza się im warunków do normalnego, pełnego akceptacji ułomności życia. Nie daje się im za bardzo okazji do zaistnienia i do pokazania się takimi, jakimi są. W zamian każe się im zamykać się w przedszkolach i szkołach specjalnych, w których naucza się ich według zasad obowiązujących dzieci zdrowe i świadome swoich zachowań. Nie szanuje się w nich indywidualności osobowościowej małych niepełnosprawnych uczniów. Na studiach też rzadko bywają traktowani po ludzku i muszą przebijać się przez mur ignorancji i chamstwa. W pracy są lekceważeni, traktowani jako obywatele "gorszej jakości" i mniej opłacani. Przez ZUS bywają traktowani jako zwykli wyłudzacze rent. W domach opieki społecznej są notorycznie okradani przez personel i zdrowszych na umyśle pensjonariuszy. Jeśli trafią do szpitala, nie zważa się tam w ogóle na ich podstawowe potrzeby - a celują w tym szpitale psychiatryczne.
Co rzuca się w oczy, w większości tych placówek na ścianach obok orłów wiszą symbole wyznania katolickiego. W placówkach służby zdrowia i oświatowych urządza się wszystkie święta katolickie. I co z tego? Niewiele. Wyznawcy katolicyzmu bardzo dużo mówią o miłości, miłosierdziu i trosce o innych, a niewiele czynią w zgodzie ze swoimi słowami; jeśli już, to na pokaz.
Obecnie wymaga się od polskich kobiet, by postępowały zgodnie z wolą i zamysłami kościoła katolickiego i rządu PiS-u.
Nakazuje się nam:
-stosować jedynie antykoncepcję naturalną,
- płodzić dzieci, ile się da, do zupełnego wyeksploatowania kobiecego organizmu,
-donaszać ciąże zagrażające zdrowiu i życiu dziecka oraz matki; donaszać ciąże terminalne,
-donaszać ciążę zaistniałe na wskutek gwałtów i związków kazirodczych;
-rodzić dzieci tak chore, że mają minimalne szanse na przeżycie lub mają przed sobą życie pełne bólu i cierpienia,
-cierpieć na rozkaz.
Zakazuje się nam:
-używania antykoncepcji wszelakiej syntetycznej,
-dokonywania wyborów odnośnie naszego życia,
-dokonywania wyborów czy chcemy cierpieć czy być szczęśliwą,
-życia według naszych marzeń,
-niedługo zakaże nam się żyć w ogóle...
Jako kobieta, jako żona, jako matka będę broniła swojej wolności, swojej niezależności i swojego prawa do decydowania o moim życiu - nikt nie będzie mi mówił jak mam żyć. Tym bardziej ktoś, kto sam ma w sobie tyle sprzeczności i jest tak bardzo przeciwny podstawowym prawom natury; kto jedno myśli, drugie mówi, a trzecie czyni.
Będę broniła przyszłości kobiet - i oby do mnie dołączały inne...
Pozdrawiam serdecznie i życzę ZWYCIĘSTWA !
piątek, 21 października 2016
Mieszkałam w Wiedniu przez 2 lata i molestowanie spotkało mnie tam dwa razy - w obu przypadkach ze strony Polaków. Ciekawe, że sam fakt bycia Polką w ich mniemaniu upoważniał ich do posuwania się wobec mnie o wiele dalej, niż by sobie pozwolili w stosunku do kobiet pochodzących z innych krajów. Otóż z jednym, po krótkiej rozmowie na imprezie, zaczęłam grać w piłkarzyki, a on po zdobytej przez nas bramce postanowił, że odpowiednim sposobem świętowania, zamiast choćby przybicia piątki, będzie wymierzenie mi klapsa - osobie, którą poznał ledwo godzinę wcześniej. Żałuję, że jedynie zakończyłam grę i rozmowę, a nie strzeliłam go natychmiast za to w twarz.
Drugi raz, korzystając z blablacar, współpasażer, z którym siedziałam z tyłu, zaczął mnie obmacywać, kiedy przysypiałam (podróż nocą do Polski, kilkugodzinna, kierowca był normalny). Na szczęście chwilę potem wysiadał pasażer siedzący z przodu, więc się przesiadłam, ale nadal musiałam spędzić kilka godzin w tym samym aucie z tym człowiekiem - senność przeszła mi jak ręką odjął. Za granicą poznałam również wielu normalnych, miłych i porządnych Polaków, ale te dwa przypadki zatruwają mi całościowy obraz. I potem się ludzie dziwią, że Polki, które wyjechały za granicę, nagle przestają lubić Polaków - po takim przykładzie ciężko mi czasem podejść do nowopoznanego Polaka bez jakichkolwiek uprzedzeń.
Drugi raz, korzystając z blablacar, współpasażer, z którym siedziałam z tyłu, zaczął mnie obmacywać, kiedy przysypiałam (podróż nocą do Polski, kilkugodzinna, kierowca był normalny). Na szczęście chwilę potem wysiadał pasażer siedzący z przodu, więc się przesiadłam, ale nadal musiałam spędzić kilka godzin w tym samym aucie z tym człowiekiem - senność przeszła mi jak ręką odjął. Za granicą poznałam również wielu normalnych, miłych i porządnych Polaków, ale te dwa przypadki zatruwają mi całościowy obraz. I potem się ludzie dziwią, że Polki, które wyjechały za granicę, nagle przestają lubić Polaków - po takim przykładzie ciężko mi czasem podejść do nowopoznanego Polaka bez jakichkolwiek uprzedzeń.
Mam 20 lat i nigdy nie byłam w ciąży. Prawdopodobnie.
Kiedy miałam ok 5 lat, byłam molestowana seksualnie, później gwałcona, a w końcu, gdy miałam ok. 10 lat przestał. Po prostu. Kochany dziadek. Wtedy nie mogłam zajść w ciążę, mój organizm nie był na to gotowy, ale gdyby trwało to 3 lata dłużej? Na szczęście nie trwało. Dziadek zmarł kilka miesięcy temu. Pojechałam na pogrzeb. Dziwili się czemu nie płaczę. Bo się ucieszyłam. Nigdy mu tego nie wybaczyłam.
W gimnazjum koledzy na szkolnej dyskotece udawali, że mnie gwałcą. To była przednia zabawa! Nigdy się tak nie uśmiałam! Do tej pory, gdy widzę ich na ulicy czuję strach i nienawiść. Nie mogłam wtedy zajść w ciążę, w końcu... do niczego nie doszło.
Pierwsza klasa liceum. Mam chłopaka. Namawia mnie na seks, ja...mówię, że się boję, ale nie mówię otwarcie, że nie chcę. Pierwszy raz. Protestuję, bo nie ma prezerwatyw, zawsze jakiś pretekst, żeby opóźnić ten przykry akt. Ale nie, on zdąży wyciągnąć. Zdążył. Ale miesiączka mi się spóźniała, kilka dni, tydzień, 10 dni. Jest. Może i coś się z tego wytworzyło, ale wyleciało. A może nie. Na szczęście nigdy nie miałam okazji się dowiedzieć.
Wtedy, kiedy spóźniał mi się okres stwierdził, że się zabije jak się okaże, że jestem w ciąży. On się zabije... Zostawiłam go kilka tygodni później. Wtedy też się zabijał. Kilkakrotnie.
Terapia. Terapia. Najpierw w poradni dla dzieci. Potem, po kolejnym załamaniu, zawaleniu szkoły (no prawie, skończyłam, ale matura poszła mi tragicznie), kolejna terapia. U kobiety, która mnie naprawdę rozumiała. Której powiedziałam wszystko. Dużo się zmieniło. Już nie byłam małą dziewczynką na kolanach u dziadka, stałam się dorosłą kobietą, która dba o swoją rodzinę. Utworzyłam związek z kobietą. Mieszkamy razem od kilku miesięcy. Jest nam dobrze.
I teraz, ciąża grozi nam tylko w wypadku gwałtu, ew. in vitro. Raczej nigdy nie zdecydujemy się na dziecko, ja wciąż niepoukładana mogłabym mu zrobić taką krzywdę, jak moja mama mi. A nie chcę. Po pracy obie wracamy przez park pełen idiotów. Często po 22. Zdarzyć się może wszystko. A moja ukochana choruje, w nieplanowanej ciąży może uszkodzić płód lekami, które brać musi, jeśli ciąże planuje to przechodzi na zastrzyki i... wyobraźcie sobie przeżyć gwałt, potem nosić bękarta z tego gwałtu w sobie przez 9 miesięcy, do tego 2 razy dziennie w ten nabrzmiały rosnący brzuch, w który ciągle ktoś kopie, ładować sobie zastrzyki. Na coś takiego gotowe są tylko kobiety, które dziecka pragną. A nie te, które muszą je rodzić. Ah, no i poród jest dodatkowym zagrożeniem, po zakrzepy lub przeciwnie, krwotoki. Wiecie co... nie chcę patrzeć jak ona umiera przez dziecko jakiegoś zwyrodnialca. Dlatego strajkuję. Chcę mieć wybór. Chcę, jeśli kiedyś tego zapragnę, mieć możliwość urodzenia zdrowego dziecka, będąc w związku z kobietą. Teraz mi na tym nie zależy i zapewne to się nie zmieni, ale chcę mieć możliwość. Jakim prawem ktoś chce mi tę możliwość odebrać w imię jakiegoś bóstwa, w które nie wierzę.
Kiedy miałam ok 5 lat, byłam molestowana seksualnie, później gwałcona, a w końcu, gdy miałam ok. 10 lat przestał. Po prostu. Kochany dziadek. Wtedy nie mogłam zajść w ciążę, mój organizm nie był na to gotowy, ale gdyby trwało to 3 lata dłużej? Na szczęście nie trwało. Dziadek zmarł kilka miesięcy temu. Pojechałam na pogrzeb. Dziwili się czemu nie płaczę. Bo się ucieszyłam. Nigdy mu tego nie wybaczyłam.
W gimnazjum koledzy na szkolnej dyskotece udawali, że mnie gwałcą. To była przednia zabawa! Nigdy się tak nie uśmiałam! Do tej pory, gdy widzę ich na ulicy czuję strach i nienawiść. Nie mogłam wtedy zajść w ciążę, w końcu... do niczego nie doszło.
Pierwsza klasa liceum. Mam chłopaka. Namawia mnie na seks, ja...mówię, że się boję, ale nie mówię otwarcie, że nie chcę. Pierwszy raz. Protestuję, bo nie ma prezerwatyw, zawsze jakiś pretekst, żeby opóźnić ten przykry akt. Ale nie, on zdąży wyciągnąć. Zdążył. Ale miesiączka mi się spóźniała, kilka dni, tydzień, 10 dni. Jest. Może i coś się z tego wytworzyło, ale wyleciało. A może nie. Na szczęście nigdy nie miałam okazji się dowiedzieć.
Wtedy, kiedy spóźniał mi się okres stwierdził, że się zabije jak się okaże, że jestem w ciąży. On się zabije... Zostawiłam go kilka tygodni później. Wtedy też się zabijał. Kilkakrotnie.
Terapia. Terapia. Najpierw w poradni dla dzieci. Potem, po kolejnym załamaniu, zawaleniu szkoły (no prawie, skończyłam, ale matura poszła mi tragicznie), kolejna terapia. U kobiety, która mnie naprawdę rozumiała. Której powiedziałam wszystko. Dużo się zmieniło. Już nie byłam małą dziewczynką na kolanach u dziadka, stałam się dorosłą kobietą, która dba o swoją rodzinę. Utworzyłam związek z kobietą. Mieszkamy razem od kilku miesięcy. Jest nam dobrze.
I teraz, ciąża grozi nam tylko w wypadku gwałtu, ew. in vitro. Raczej nigdy nie zdecydujemy się na dziecko, ja wciąż niepoukładana mogłabym mu zrobić taką krzywdę, jak moja mama mi. A nie chcę. Po pracy obie wracamy przez park pełen idiotów. Często po 22. Zdarzyć się może wszystko. A moja ukochana choruje, w nieplanowanej ciąży może uszkodzić płód lekami, które brać musi, jeśli ciąże planuje to przechodzi na zastrzyki i... wyobraźcie sobie przeżyć gwałt, potem nosić bękarta z tego gwałtu w sobie przez 9 miesięcy, do tego 2 razy dziennie w ten nabrzmiały rosnący brzuch, w który ciągle ktoś kopie, ładować sobie zastrzyki. Na coś takiego gotowe są tylko kobiety, które dziecka pragną. A nie te, które muszą je rodzić. Ah, no i poród jest dodatkowym zagrożeniem, po zakrzepy lub przeciwnie, krwotoki. Wiecie co... nie chcę patrzeć jak ona umiera przez dziecko jakiegoś zwyrodnialca. Dlatego strajkuję. Chcę mieć wybór. Chcę, jeśli kiedyś tego zapragnę, mieć możliwość urodzenia zdrowego dziecka, będąc w związku z kobietą. Teraz mi na tym nie zależy i zapewne to się nie zmieni, ale chcę mieć możliwość. Jakim prawem ktoś chce mi tę możliwość odebrać w imię jakiegoś bóstwa, w które nie wierzę.
wtorek, 18 października 2016
Miałam około 7-8 lat, mieszkałam z rodzicami na wsi, gdy zaczęli rozbudowywać gospodarkę. Pracował u nas przez kilka dni mężczyzna, starszy "dziadek", układał płytki w pomieszczeniach gospodarczych. Pamiętam trzy sytuacje z tego okresu.
1) Szłam do sklepu zrobić mamie zakupy. Było gorące lato i tata wysłał mnie do tego mężczyzny, żebym zapytała, jaką wodę mu kupić. Nie pamiętam co odpowiedział, ale gdy odwróciłam się i miałam wychodzić, zasłonił mi część drzwi i położył ręką między udami, wystraszył mnie tym i uciekłam. Nie wiedziałam, co się stało i co z tym zrobić, ale potem bardzo starałam się go unikać.
2) Po pracy przebierał się w stodole. Zdarzyło się, że akurat w tym czasie przechodziłam tamtędy (jak zawsze po całodniowej zabawie, ale przeważnie w innej porze). Gdy mnie zobaczył specjalnie ściągnął spodnie i odwrócił się w moją stronę. Kolejny raz uciekłam.
3) Byłam sama, w budowanej oborze, przy stodole. Bawiłam się w piasku. Przyszedł i stanął około 3-4 m ode mnie, dzieliła nas wysoka barierka. Spuścił spodnie i wołał, żebym przeszła, zobaczyła z bliska, żebym dotknęła. Odpowiadałam, że nie, że muszę skończyć robienie babek z piasku, bo mama zaraz przyjdzie zobaczyć. Tym razem nie uciekałam, byłam sparaliżowana. Nie odpuszczał, aż ktoś się zbliżył ciągnikiem, wtedy zniknął. Gdyby nie było tej barierki pewnie, podszedłby bliżej, w końcu stał zaraz przy niej.
Pamiętam to wszystko bardzo dokładnie, choć nie pamiętam jego twarzy. Jedyną osobą, której kiedykolwiek o tym powiedziałam jest mój obecny chłopak. Dlaczego nikomu więcej nie powiedziałam? Mamie? Tacie?
BO NIE WIEDZIAŁAM, ŻE POWINNAM.
Nikt mnie nie ostrzegł, miałam raptem 7, może 8 lat. Bałam się, wstydziłam. NIE WIEDZIAŁAM CO MAM POWIEDZIEĆ. Dzieci powinny być uczone od najmłodszych lat co zrobić w takich sytuacjach, nawet jeżeli nigdy nie musiałyby skorzystać z tej wiedzy. Ja czułam, że tak nie powinno być, ale to było za mało.
To też apel do rodziców, chyba głównie do nich. Ja mojej mamie nie powiem, co się wtedy działo, nie chcę, żeby czuła się po tych kilkunastu latach winna, teraz jest już i tak za późno, ale jeżeli masz dziecko ostrzeż je zawczasu!
TAK DLA WYBORU! TAK DLA DOSTĘPNEJ ANTYKONCEPCJI! TAK DLA LEGALNEJ ABORCJI!
TAK (CHYBA PRZEDE WSZYSTKIM) DLA EDUKACJI SEKSUALNEJ!
1) Szłam do sklepu zrobić mamie zakupy. Było gorące lato i tata wysłał mnie do tego mężczyzny, żebym zapytała, jaką wodę mu kupić. Nie pamiętam co odpowiedział, ale gdy odwróciłam się i miałam wychodzić, zasłonił mi część drzwi i położył ręką między udami, wystraszył mnie tym i uciekłam. Nie wiedziałam, co się stało i co z tym zrobić, ale potem bardzo starałam się go unikać.
2) Po pracy przebierał się w stodole. Zdarzyło się, że akurat w tym czasie przechodziłam tamtędy (jak zawsze po całodniowej zabawie, ale przeważnie w innej porze). Gdy mnie zobaczył specjalnie ściągnął spodnie i odwrócił się w moją stronę. Kolejny raz uciekłam.
3) Byłam sama, w budowanej oborze, przy stodole. Bawiłam się w piasku. Przyszedł i stanął około 3-4 m ode mnie, dzieliła nas wysoka barierka. Spuścił spodnie i wołał, żebym przeszła, zobaczyła z bliska, żebym dotknęła. Odpowiadałam, że nie, że muszę skończyć robienie babek z piasku, bo mama zaraz przyjdzie zobaczyć. Tym razem nie uciekałam, byłam sparaliżowana. Nie odpuszczał, aż ktoś się zbliżył ciągnikiem, wtedy zniknął. Gdyby nie było tej barierki pewnie, podszedłby bliżej, w końcu stał zaraz przy niej.
Pamiętam to wszystko bardzo dokładnie, choć nie pamiętam jego twarzy. Jedyną osobą, której kiedykolwiek o tym powiedziałam jest mój obecny chłopak. Dlaczego nikomu więcej nie powiedziałam? Mamie? Tacie?
BO NIE WIEDZIAŁAM, ŻE POWINNAM.
Nikt mnie nie ostrzegł, miałam raptem 7, może 8 lat. Bałam się, wstydziłam. NIE WIEDZIAŁAM CO MAM POWIEDZIEĆ. Dzieci powinny być uczone od najmłodszych lat co zrobić w takich sytuacjach, nawet jeżeli nigdy nie musiałyby skorzystać z tej wiedzy. Ja czułam, że tak nie powinno być, ale to było za mało.
To też apel do rodziców, chyba głównie do nich. Ja mojej mamie nie powiem, co się wtedy działo, nie chcę, żeby czuła się po tych kilkunastu latach winna, teraz jest już i tak za późno, ale jeżeli masz dziecko ostrzeż je zawczasu!
TAK DLA WYBORU! TAK DLA DOSTĘPNEJ ANTYKONCEPCJI! TAK DLA LEGALNEJ ABORCJI!
TAK (CHYBA PRZEDE WSZYSTKIM) DLA EDUKACJI SEKSUALNEJ!
1. PRZESTRZEŃ PUBLICZNA
ad1. Otwieram drzwi do klatki w bloku i czuję, jak ktoś dotyka mi tyłka. Odwracam się - facet na rowerze już odjechał.
ad2. Stoję przy zejściu podziemnym na Dworcu Głównym.
Nagle czuję jak ktoś od tyłu łapie mnie za cycka i ściska.
Odwracam się - koleś zbiega już schodami w dół.
No pewnie powinnam krzyczeć, wyzywać etc. Tylko ile osób wtedy NA MNIE popatrzyłoby jak na wariatkę.
Nie krzyczałam. Po prostu czułam MEGA wstyd. I winiłam siebie jeszcze długo potem jaka ze mnie idiotka, że nie zareagowałam.
2. RODZINA
ad1. Byłam w podstawówce. Nocowałam razem z młodszą kuzynką i kuzynem w moim wieku, wszyscy na podłodze, u cioci. Kuzyn myślał chyba, że śpię - ćwiczył na mnie całowanie.
Zawsze potem dziwnie się czułam w jego obecności.
Nikomu nie powiedziałam, bo bałam się, że nie uwierzą.
3. PRZEMOC
ad1. Dzwonię na policję. Mówię: jestem ofiarą przemocy domowej.
Słyszę: - Ehh... co? Mąż panią bije...? Proszę pani, to się zdarza...
ad2. Noc. Pod sklepem nocnym przypadkowo spotykam koleżankę i mówię, że idę spać do pracowni, bo boję się wracać do domu. Mówi, że pożyczy mi materac. Kiedy już jesteśmy u niej mówi: Marta, a ty nie przesadzasz czasem? No wiesz... bo ty potrafisz zdenerwować.
ad3. ok. 4 lata po wydarzeniach idę do psychiatry (to spotkanie to część procedury do dostania się na terapię psychologiczną). Słyszę: a może pani się do podobało, co? Może pani specjalnie to prowokowała, tą agresję?
4. ABORCJA
ad1. Byłam bardzo młoda, kiedy panicznie bałam się ciąży. Raz w takiej sytuacji usłyszałam od chłopaka: - No i co? No to aborcja.
- Ale czy to nie jest jakieś zagrożenie dla zdrowia? Życia?
- To zwykły zabieg. Jak każdy zabieg - jest ryzyko. - powiedział jakby nigdy nic.
MAM TEGO DOSYĆ.
DOSYĆ TEGO, ŻE KIEDY SZUKAM POMOCY, WALCZĘ O MOJE PRAWA TO JAKO ODPOWIEDŹ DOSTAJĘ UPOKORZENIE.
Dosyć tego, że każdy woli obwinić ofiarę niż faceta/państwo/kościół za polską mentalność.
I krew mnie zalewa jak czytam komentarze, że kiedy dziewczyna jest w niechcianej ciąży to po co dawała d*py. Czy to pozory religijności nakazują ludziom tak się zachowywać?
ad1. Otwieram drzwi do klatki w bloku i czuję, jak ktoś dotyka mi tyłka. Odwracam się - facet na rowerze już odjechał.
ad2. Stoję przy zejściu podziemnym na Dworcu Głównym.
Nagle czuję jak ktoś od tyłu łapie mnie za cycka i ściska.
Odwracam się - koleś zbiega już schodami w dół.
No pewnie powinnam krzyczeć, wyzywać etc. Tylko ile osób wtedy NA MNIE popatrzyłoby jak na wariatkę.
Nie krzyczałam. Po prostu czułam MEGA wstyd. I winiłam siebie jeszcze długo potem jaka ze mnie idiotka, że nie zareagowałam.
2. RODZINA
ad1. Byłam w podstawówce. Nocowałam razem z młodszą kuzynką i kuzynem w moim wieku, wszyscy na podłodze, u cioci. Kuzyn myślał chyba, że śpię - ćwiczył na mnie całowanie.
Zawsze potem dziwnie się czułam w jego obecności.
Nikomu nie powiedziałam, bo bałam się, że nie uwierzą.
3. PRZEMOC
ad1. Dzwonię na policję. Mówię: jestem ofiarą przemocy domowej.
Słyszę: - Ehh... co? Mąż panią bije...? Proszę pani, to się zdarza...
ad2. Noc. Pod sklepem nocnym przypadkowo spotykam koleżankę i mówię, że idę spać do pracowni, bo boję się wracać do domu. Mówi, że pożyczy mi materac. Kiedy już jesteśmy u niej mówi: Marta, a ty nie przesadzasz czasem? No wiesz... bo ty potrafisz zdenerwować.
ad3. ok. 4 lata po wydarzeniach idę do psychiatry (to spotkanie to część procedury do dostania się na terapię psychologiczną). Słyszę: a może pani się do podobało, co? Może pani specjalnie to prowokowała, tą agresję?
4. ABORCJA
ad1. Byłam bardzo młoda, kiedy panicznie bałam się ciąży. Raz w takiej sytuacji usłyszałam od chłopaka: - No i co? No to aborcja.
- Ale czy to nie jest jakieś zagrożenie dla zdrowia? Życia?
- To zwykły zabieg. Jak każdy zabieg - jest ryzyko. - powiedział jakby nigdy nic.
MAM TEGO DOSYĆ.
DOSYĆ TEGO, ŻE KIEDY SZUKAM POMOCY, WALCZĘ O MOJE PRAWA TO JAKO ODPOWIEDŹ DOSTAJĘ UPOKORZENIE.
Dosyć tego, że każdy woli obwinić ofiarę niż faceta/państwo/kościół za polską mentalność.
I krew mnie zalewa jak czytam komentarze, że kiedy dziewczyna jest w niechcianej ciąży to po co dawała d*py. Czy to pozory religijności nakazują ludziom tak się zachowywać?
poniedziałek, 17 października 2016
Mam 36 lat i nie mam dzieci. Staramy się o nie wraz z mężem od wielu lat. Korzystaliśmy z medycyny tradycyjnej (monitoringi, zastrzyki, laparoskopie, inseminacje – 5 lat), medycyny chińskiej (akupunktura, zioła, monitoringi – 2 lata), psychoterapii (6 lat). Ta ostatnia okazała się najbardziej skuteczna. Pozwoliła nam ostatecznie zaakceptować, że nasza biologia ma swoje limity. Mogliśmy z pełnym przekonaniem, że spróbowaliśmy wszystkiego skorzystać z in vitro. Cały proces trwał kolejny rok; kolejny rok nierefundowanych badań, wizyt lekarskich, monitoringów, inwazyjnych leków hormonalnych (szczęśliwie w dużej mierze refundowanych, acz kupowanych w momencie, gdy nie było to pewne, więc trzymanych potem przez 3 miesiące w lodówce). Potem czekanie. Na jajeczka. Dwa. Na zabieg. Na informację z kliniki. Dostałam ją w sobotę o 7:34. Brzmiała: „Dzień Dobry. Państwa zarodki mają 1 dzień.” Po latach pomiarów, wkurzania się na pomiary, czekania, bezsilnych łez, że trzeba czekać, odpuszczania sobie, „żeby wreszcie pożyć” i konfrontowania się z tym, że to jest właśnie moje życie. Po tych wszystkich latach miałam dwoje dzieci – miały 1 dzień! Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie!
W dniu transferu zarodków do macicy dowiedziałam się, że „jeden z nich zatrzymał się w rozwoju. Byłam u niego dziś rano jeszcze, ale niestety nie ma postępów.” Usłyszałam tylko tyle, że ta kobieta – młodsza ode mnie, typ naukowego freaka, który tak dalece nie potrafi rozmawiać o uczuciach, że ciągle cytuje literaturę naukową, że ona widziała moje dzieci! Mogła pokazać je mi, bo miała ze sobą zdjęcia. Były kulkami i miały w sobie mniejsze komórki otoczone złowróżbnymi fragmentami zdolnymi rozpocząć rozpadanie. Jedna z kulek przestała się mnożyć. Drugą widziałam na monitorze, gdy lekarz wprowadzał ją do mojej macicy. Maleńki świecący punkt w kosmosie mojego ciała. Leżałam z podkurczonymi nogami i bałam się ruszyć, oddychać, śmiać, płakać. Przelałam 7 tys. na konto kliniki, która połączyła to, co samo nie mogło się połączyć i dała mi szansę być w ciąży. Kiedy przygotowywaliśmy się na te wydatki była to dla nas kosmiczna kwota. Dziś wydaje mi się śmieszna. Wiem, że są kobiety, które sprzedają telewizory, sprzęt agd, szafy z ubraniami – i zbierają stówka po stówce. Co robią te, które nie mają tych dóbr?
Tego dnia ruszyła inicjatywa, jaką był Czarny Poniedziałek. Dziewczyny zaczęły organizować wydarzenie. Wszyscy chcieli wierzyć, że Polki zastrajkują. Wszyscy bali się czy nie wierzą za bardzo. A ja właśnie wtedy bardziej niż kiedykolwiek poczułam, co to znaczy być kobietą, co to znaczy decydować o swoim ciele, co to mi robi, gdy każdy ma coś do powiedzenia o tym, czym jest in vitro, straszy możliwymi uszkodzeniami płodu i koniecznością jego donoszenia. Co to znaczy, gdy ktoś, kto nic nie wiem o mnie, o mojej historii, o moim pragnieniu posiadania dziecka, daje sobie prawo do oceniania mnie, moich wyborów i moich starań. Co to znaczy, że nieetyczne jest mrożenie zarodków? Jakich zarodków? Nie było przecież co mrozić! Moje dziecko terminowało swój rozwój! Widziałam je 10 minut na zdjęciu. Nigdy nie poznam bardziej. Dlaczego ten człowiek wrzeszczy na mnie capslockowym tekstem: „Ty egoistyczna kurwo! Jak możesz zabijać swoje dziecko! Nie jesteś warta, żeby żyć! Nie chciało ci się wcześniej rodzić, a teraz jak ci dziecko nie wyjdzie, to je wyskrobiesz?! Kto dał ci prawo bawić się w Boga?!”
Nic nie rozumiałam. Czułam bezsilność, upokorzenie, złość i lęk. Jak to wyjaśnić, jak wytłumaczyć siebie?
A potem poczułam gniew. Nie agresję, nie wściekłość, nie wkurzenie. Poczułam gniew!!! Jak to się stało, że żyjąc w XXI wieku, mając 36 lat muszę komukolwiek siebie tłumaczyć?! Jak to się stało, że muszę przedzierać się ze swoją historią przez zasieki kogoś o mnie opinii, które ma, choć nigdy o nic mnie nie zapytał?! I dalej: jak to się stało, że dałam sobie wmówić, że sztuczne zapłodnienie oznacza porażkę? Że zapłodnienie determinuje życie. No przecież nie tylko! Przecież ja i mój mąż stworzyliśmy potencjał życia w swoich komórkach. Ktoś je połączył. Ale ten ktoś nie ma wpływu na to, ile czasu te połączone komórki przeżyją. Moje pierwsze dziecko przeżyło 5 dni. I ten ktoś, obcy nie ma wpływu na to, czy ja i moje dziecko damy sobie szansę na rozwój. Od momentu transferu jesteśmy tylko ja i ono, i niewiele innych spraw ma wpływ na to, czy nam się uda. Ale jeśli się uda, to tylko dlatego, że ono miało takie możliwości rozwojowe zapisane w swoim genotypie, a ja miałam możliwości, determinację i chęć, aby użyć siebie do tego, by ono mogło się rozwinąć.
W ciągu kilku dni ewoluowałam jako kobieta, obywatelka, ktoś kto jest i żyje wśród innych, którzy chcą nim zarządzać. I nie mogłam się na to zgodzić! Poczułam, że to ja sama muszę głośno wyrazić niezgodę na taką rzeczywistość. Że nie mogę tylko na to narzekać. Że trzeba działać, bo inni pod płaszczykiem wolności słowa dają sobie prawo do chamstwa; pod pretekstem wolności wyrażania opinii, dają sobie prawo do obrażania mnie; zasłaniając się dobrem mojego dziecka, dają sobie prawo do większej niż ja wiedzy o tym, co jest dla niego najlepsze!
Moje drugie dziecko nie zaimplantowało się w macicy. Straciłam je nie wiem kiedy. Mogłam je opłakać, choć nie było zwłok. Mogłam dostać wsparcie od moich bliskich, choć nikt nie nadał żadnych imion. Mogłam poczuć smutek. I mogłam nie czuć poczucia winy. Zrobiłam przecież tak wiele! I już nikt nie wmówi mi, że za mało, że nie w czas, że nie tak.
Chcę, aby kobiety mogły żyć bez poczucia winy inspirowanego czyimś poglądem na normę, za to w poczuciu i wsparciu ich odpowiedzialności za siebie i ich decyzje.
W dniu transferu zarodków do macicy dowiedziałam się, że „jeden z nich zatrzymał się w rozwoju. Byłam u niego dziś rano jeszcze, ale niestety nie ma postępów.” Usłyszałam tylko tyle, że ta kobieta – młodsza ode mnie, typ naukowego freaka, który tak dalece nie potrafi rozmawiać o uczuciach, że ciągle cytuje literaturę naukową, że ona widziała moje dzieci! Mogła pokazać je mi, bo miała ze sobą zdjęcia. Były kulkami i miały w sobie mniejsze komórki otoczone złowróżbnymi fragmentami zdolnymi rozpocząć rozpadanie. Jedna z kulek przestała się mnożyć. Drugą widziałam na monitorze, gdy lekarz wprowadzał ją do mojej macicy. Maleńki świecący punkt w kosmosie mojego ciała. Leżałam z podkurczonymi nogami i bałam się ruszyć, oddychać, śmiać, płakać. Przelałam 7 tys. na konto kliniki, która połączyła to, co samo nie mogło się połączyć i dała mi szansę być w ciąży. Kiedy przygotowywaliśmy się na te wydatki była to dla nas kosmiczna kwota. Dziś wydaje mi się śmieszna. Wiem, że są kobiety, które sprzedają telewizory, sprzęt agd, szafy z ubraniami – i zbierają stówka po stówce. Co robią te, które nie mają tych dóbr?
Tego dnia ruszyła inicjatywa, jaką był Czarny Poniedziałek. Dziewczyny zaczęły organizować wydarzenie. Wszyscy chcieli wierzyć, że Polki zastrajkują. Wszyscy bali się czy nie wierzą za bardzo. A ja właśnie wtedy bardziej niż kiedykolwiek poczułam, co to znaczy być kobietą, co to znaczy decydować o swoim ciele, co to mi robi, gdy każdy ma coś do powiedzenia o tym, czym jest in vitro, straszy możliwymi uszkodzeniami płodu i koniecznością jego donoszenia. Co to znaczy, gdy ktoś, kto nic nie wiem o mnie, o mojej historii, o moim pragnieniu posiadania dziecka, daje sobie prawo do oceniania mnie, moich wyborów i moich starań. Co to znaczy, że nieetyczne jest mrożenie zarodków? Jakich zarodków? Nie było przecież co mrozić! Moje dziecko terminowało swój rozwój! Widziałam je 10 minut na zdjęciu. Nigdy nie poznam bardziej. Dlaczego ten człowiek wrzeszczy na mnie capslockowym tekstem: „Ty egoistyczna kurwo! Jak możesz zabijać swoje dziecko! Nie jesteś warta, żeby żyć! Nie chciało ci się wcześniej rodzić, a teraz jak ci dziecko nie wyjdzie, to je wyskrobiesz?! Kto dał ci prawo bawić się w Boga?!”
Nic nie rozumiałam. Czułam bezsilność, upokorzenie, złość i lęk. Jak to wyjaśnić, jak wytłumaczyć siebie?
A potem poczułam gniew. Nie agresję, nie wściekłość, nie wkurzenie. Poczułam gniew!!! Jak to się stało, że żyjąc w XXI wieku, mając 36 lat muszę komukolwiek siebie tłumaczyć?! Jak to się stało, że muszę przedzierać się ze swoją historią przez zasieki kogoś o mnie opinii, które ma, choć nigdy o nic mnie nie zapytał?! I dalej: jak to się stało, że dałam sobie wmówić, że sztuczne zapłodnienie oznacza porażkę? Że zapłodnienie determinuje życie. No przecież nie tylko! Przecież ja i mój mąż stworzyliśmy potencjał życia w swoich komórkach. Ktoś je połączył. Ale ten ktoś nie ma wpływu na to, ile czasu te połączone komórki przeżyją. Moje pierwsze dziecko przeżyło 5 dni. I ten ktoś, obcy nie ma wpływu na to, czy ja i moje dziecko damy sobie szansę na rozwój. Od momentu transferu jesteśmy tylko ja i ono, i niewiele innych spraw ma wpływ na to, czy nam się uda. Ale jeśli się uda, to tylko dlatego, że ono miało takie możliwości rozwojowe zapisane w swoim genotypie, a ja miałam możliwości, determinację i chęć, aby użyć siebie do tego, by ono mogło się rozwinąć.
W ciągu kilku dni ewoluowałam jako kobieta, obywatelka, ktoś kto jest i żyje wśród innych, którzy chcą nim zarządzać. I nie mogłam się na to zgodzić! Poczułam, że to ja sama muszę głośno wyrazić niezgodę na taką rzeczywistość. Że nie mogę tylko na to narzekać. Że trzeba działać, bo inni pod płaszczykiem wolności słowa dają sobie prawo do chamstwa; pod pretekstem wolności wyrażania opinii, dają sobie prawo do obrażania mnie; zasłaniając się dobrem mojego dziecka, dają sobie prawo do większej niż ja wiedzy o tym, co jest dla niego najlepsze!
Moje drugie dziecko nie zaimplantowało się w macicy. Straciłam je nie wiem kiedy. Mogłam je opłakać, choć nie było zwłok. Mogłam dostać wsparcie od moich bliskich, choć nikt nie nadał żadnych imion. Mogłam poczuć smutek. I mogłam nie czuć poczucia winy. Zrobiłam przecież tak wiele! I już nikt nie wmówi mi, że za mało, że nie w czas, że nie tak.
Chcę, aby kobiety mogły żyć bez poczucia winy inspirowanego czyimś poglądem na normę, za to w poczuciu i wsparciu ich odpowiedzialności za siebie i ich decyzje.
22-go lipca 2013 roku oczy całego świata zwrócone były w stronę Wielkiej Brytanii - tego dnia urodziło się Royal Baby. Dlaczego wspominam to wydarzenie?
Właśnie skończyłam pierwszy rok studiów i byłam przeszczęśliwa. W maju zamieszkałam ze swoim chłopakiem, wynajęliśmy małą, osiemnastometrową kawalerkę, na studiach szło mi bardzo dobrze, a moje zszargane chorobą zdrowie powoli do mnie wracało. Wakacje spędzałam jak każdy student z przeciętną sytuacją materialną – w dzień pracowałam, a wieczory spędzałam nad Wisłą. W lipcu zaczęłam czuć się co najmniej dziwnie, jakbym nie była sobą. Miałam wrażenie, że moje ciało chce mi coś przekazać. Nie myliłam się. Pewnego dnia odważyłam się i wróciłam do domu z trzema opakowaniami testu ciążowego. Wydawało mi się, że sekundy oczekiwania zamieniły się w godziny – w końcu na wszystkich płytkach pojawiły się dwie kreski. Wtedy do mieszkania wszedł mój chłopak, od razu powiedziałam mu o wszystkim i przez długie godziny zastanawialiśmy się co zrobić. On oczywiście pozostawił decyzję w moich rękach, a mnie było okrutnie ciężko – w głowie szalały mi hormony. Za wszelką cenę chciałam zachować ciążę, choć wiedziałam, że nie dokończę studiów i wrócę do domu rodzinnego, bo przecież nie poradzimy sobie bez rodziców. Ostatecznie 22-go lipca 2013 roku czekałam już na tabletki poronne z pewnej zagranicznej fundacji skierowanej do kobiet z krajów o rygorystycznym prawie aborcyjnym. Oglądałam telewizję i strasznie płakałam. Tabletki dotarły 9 dni później. Byłam wtedy w 8 tygodniu ciąży. Pierwszą tabletkę (zatrzymującą produkcję hormonu podtrzymującego ciążę) wzięłam wieczorem, kolejne (wywołujące skurcze) wzięłam rano. Byłam wtedy sama. Cały dzień okropnie płakałam, nie mogłam wytrzymać bólu fizycznego i psychicznego. Siedziałam pod prysznicem i oblewałam się na zmianę zimną i ciepłą wodą, aby nie cierpieć. Poza tym wylewało się ze mnie morze krwi i nie mogłam opuścić łazienki. Skurcze były coraz silniejsze, a krwi wciąż przybywało – po kilku godzinach nastąpił moment kulminacyjny i wyszedł ze mnie skrzep w kształcie półksiężyca. Ból ustąpił i wówczas zrozumiałam co to jest. Wzięłam to w dłonie i bardzo długo się przyglądałam. Nie widziałam tam dziecka, ale wiedziałam, że zarodek jest tak mały, że jeszcze niewidoczny. Przez kolejne kilka tygodni krwawiłam. Do dziś nie mam regularnych miesiączek, nie wiem czy kiedyś urodzę dziecko i przysięgłam sobie, że nigdy nie powiem żadnemu lekarzowi o tym co zrobiłam.
Nie czułam się morderczynią ani nie cierpiałam na syndrom poaborcyjny, lecz teraz czuję, że nią jestem, bo na każdym kroku ktoś wmawia mi, że zabiłam dziecko. Dalej jestem z tym chłopakiem, teraz chcemy założyć rodzinę i w ogóle nie rozmawiamy o tym, co się wtedy stało. Czuję, że postąpiliśmy słusznie, bo wiem, że nic nie moglibyśmy temu dziecku dać, że bylibyśmy sfrustrowani i nieszczęśliwi. Boję się tylko, że to przekreśli nasze szanse na rodzinę. Dlatego jestem z Wami – nie chcę, aby jakakolwiek kobieta przeżyła to co ja. Chciałabym, aby dziewczyny świadomie planowały współżycie, miały dostęp do antykoncepcji i nigdy nie musiały przeprowadzać aborcji w samotności, wylewając morze łez i zwijając się z bólu na podłodze w łazience. Aborcja jest tragedią dla duszy i ciała kobiety. Nie mówmy o dziecku, dziecka tam nie ma. Jest tylko kilka komórek, których nie można dostrzec. Myślmy o dziewczynach, które będą matkami i chłopakach, którzy będą ojcami, kiedy będą w stanie utrzymać rodzinę. Nie pozbawiajmy ich szans na rodzinę, edukujmy ich i postarajmy się uniknąć aborcji, a jeśli się to nie uda to nie pozwólmy kobiecie wykrwawić się na podłodze.
Właśnie skończyłam pierwszy rok studiów i byłam przeszczęśliwa. W maju zamieszkałam ze swoim chłopakiem, wynajęliśmy małą, osiemnastometrową kawalerkę, na studiach szło mi bardzo dobrze, a moje zszargane chorobą zdrowie powoli do mnie wracało. Wakacje spędzałam jak każdy student z przeciętną sytuacją materialną – w dzień pracowałam, a wieczory spędzałam nad Wisłą. W lipcu zaczęłam czuć się co najmniej dziwnie, jakbym nie była sobą. Miałam wrażenie, że moje ciało chce mi coś przekazać. Nie myliłam się. Pewnego dnia odważyłam się i wróciłam do domu z trzema opakowaniami testu ciążowego. Wydawało mi się, że sekundy oczekiwania zamieniły się w godziny – w końcu na wszystkich płytkach pojawiły się dwie kreski. Wtedy do mieszkania wszedł mój chłopak, od razu powiedziałam mu o wszystkim i przez długie godziny zastanawialiśmy się co zrobić. On oczywiście pozostawił decyzję w moich rękach, a mnie było okrutnie ciężko – w głowie szalały mi hormony. Za wszelką cenę chciałam zachować ciążę, choć wiedziałam, że nie dokończę studiów i wrócę do domu rodzinnego, bo przecież nie poradzimy sobie bez rodziców. Ostatecznie 22-go lipca 2013 roku czekałam już na tabletki poronne z pewnej zagranicznej fundacji skierowanej do kobiet z krajów o rygorystycznym prawie aborcyjnym. Oglądałam telewizję i strasznie płakałam. Tabletki dotarły 9 dni później. Byłam wtedy w 8 tygodniu ciąży. Pierwszą tabletkę (zatrzymującą produkcję hormonu podtrzymującego ciążę) wzięłam wieczorem, kolejne (wywołujące skurcze) wzięłam rano. Byłam wtedy sama. Cały dzień okropnie płakałam, nie mogłam wytrzymać bólu fizycznego i psychicznego. Siedziałam pod prysznicem i oblewałam się na zmianę zimną i ciepłą wodą, aby nie cierpieć. Poza tym wylewało się ze mnie morze krwi i nie mogłam opuścić łazienki. Skurcze były coraz silniejsze, a krwi wciąż przybywało – po kilku godzinach nastąpił moment kulminacyjny i wyszedł ze mnie skrzep w kształcie półksiężyca. Ból ustąpił i wówczas zrozumiałam co to jest. Wzięłam to w dłonie i bardzo długo się przyglądałam. Nie widziałam tam dziecka, ale wiedziałam, że zarodek jest tak mały, że jeszcze niewidoczny. Przez kolejne kilka tygodni krwawiłam. Do dziś nie mam regularnych miesiączek, nie wiem czy kiedyś urodzę dziecko i przysięgłam sobie, że nigdy nie powiem żadnemu lekarzowi o tym co zrobiłam.
Nie czułam się morderczynią ani nie cierpiałam na syndrom poaborcyjny, lecz teraz czuję, że nią jestem, bo na każdym kroku ktoś wmawia mi, że zabiłam dziecko. Dalej jestem z tym chłopakiem, teraz chcemy założyć rodzinę i w ogóle nie rozmawiamy o tym, co się wtedy stało. Czuję, że postąpiliśmy słusznie, bo wiem, że nic nie moglibyśmy temu dziecku dać, że bylibyśmy sfrustrowani i nieszczęśliwi. Boję się tylko, że to przekreśli nasze szanse na rodzinę. Dlatego jestem z Wami – nie chcę, aby jakakolwiek kobieta przeżyła to co ja. Chciałabym, aby dziewczyny świadomie planowały współżycie, miały dostęp do antykoncepcji i nigdy nie musiały przeprowadzać aborcji w samotności, wylewając morze łez i zwijając się z bólu na podłodze w łazience. Aborcja jest tragedią dla duszy i ciała kobiety. Nie mówmy o dziecku, dziecka tam nie ma. Jest tylko kilka komórek, których nie można dostrzec. Myślmy o dziewczynach, które będą matkami i chłopakach, którzy będą ojcami, kiedy będą w stanie utrzymać rodzinę. Nie pozbawiajmy ich szans na rodzinę, edukujmy ich i postarajmy się uniknąć aborcji, a jeśli się to nie uda to nie pozwólmy kobiecie wykrwawić się na podłodze.
niedziela, 16 października 2016
Cześć.
O tym dlaczego, uważam że zasługujemy na prawo wyboru.
Jestem niechcianą córką, tą która urodziła się za wcześnie i pewnie z wpadki. Jestem ofiarą przemocy domowej, chociaż wolę słowo "survivor".
Moja matka wielokrotnie powtarzała, że wolałby, żebym się nie urodziła, tak długo aż sama uwierzyłam w jej słowa.
Dziś mam 25 lat, moje życie jest dobre i szczęśliwe. Żyję w poliamorycznej grupie, mam ciepłych ludzi, niesamowite hobby, które trochę jest pracą i nie żałuję.
Zanim dotarłam do dziś, przeszłam wiele. Dowiedziałam się, że bardziej od uderzeń bata bolą słowa, że dom, w którym nie ma miłości nie jest domem. Dowiedziałam się też, dzięki terapii, że nie jestem winna.
Słyszę argumenty, że protestujemy, bo nasze matki nas nie usunęły. To prawda, moja mnie urodziła i zafundowała piekło.
Zupełnie oczywiste dla mnie jest to, że gdybym się urodziła, to nie miałoby to wszystko znaczenia, ale urodziłam się i nie chcę żyć w świecie, w którym dzieci mają ludzie, którzy nie są gotowi, w którym boję się, że kiedy ktoś mnie zgwałci, będę musiała rodzić, nie chcę żyć w świecie, w którym odbiera mi się podstawową wolność, wolność wyboru. Nie chcę też żyć w świecie w którym, moje znajome pragnące dzieci mówią, że boję się rodzić w Polsce i w którym czyjeś "sumienie" i religia mają wyznaczać Moje życie.
Protestuję, bo jestem zmęczona. Polską homofobiczną, nienawidzącą kobiet, Polską, która traktuje mnie, biseksualną ateistkę jak człowieka drugiej kategorii.
O tym dlaczego, uważam że zasługujemy na prawo wyboru.
Jestem niechcianą córką, tą która urodziła się za wcześnie i pewnie z wpadki. Jestem ofiarą przemocy domowej, chociaż wolę słowo "survivor".
Moja matka wielokrotnie powtarzała, że wolałby, żebym się nie urodziła, tak długo aż sama uwierzyłam w jej słowa.
Dziś mam 25 lat, moje życie jest dobre i szczęśliwe. Żyję w poliamorycznej grupie, mam ciepłych ludzi, niesamowite hobby, które trochę jest pracą i nie żałuję.
Zanim dotarłam do dziś, przeszłam wiele. Dowiedziałam się, że bardziej od uderzeń bata bolą słowa, że dom, w którym nie ma miłości nie jest domem. Dowiedziałam się też, dzięki terapii, że nie jestem winna.
Słyszę argumenty, że protestujemy, bo nasze matki nas nie usunęły. To prawda, moja mnie urodziła i zafundowała piekło.
Zupełnie oczywiste dla mnie jest to, że gdybym się urodziła, to nie miałoby to wszystko znaczenia, ale urodziłam się i nie chcę żyć w świecie, w którym dzieci mają ludzie, którzy nie są gotowi, w którym boję się, że kiedy ktoś mnie zgwałci, będę musiała rodzić, nie chcę żyć w świecie, w którym odbiera mi się podstawową wolność, wolność wyboru. Nie chcę też żyć w świecie w którym, moje znajome pragnące dzieci mówią, że boję się rodzić w Polsce i w którym czyjeś "sumienie" i religia mają wyznaczać Moje życie.
Protestuję, bo jestem zmęczona. Polską homofobiczną, nienawidzącą kobiet, Polską, która traktuje mnie, biseksualną ateistkę jak człowieka drugiej kategorii.
Dlaczego biorę udział w strajku kobiet?
Bo byłam świadkiem, gdy mój 19-letni brat, gdy jego dziewczyna zaszła w ciążę, został zapytany, czy chce się angażować, czy jest za usunięciem i powiedział żonie - wtedy dziewczynie, że cokolwiek ona zrobi, on będzie z nią. Moja ukochana chrześnica wkrótce skończy 18 lat. MIELI WYBÓR!
Bo ja, mając 19 lat i bezmyślne uniesienia spowodowane hormonami, miałam odwagę iść do mamy, przyznać się, co się wydarzyło i być zabrana do lekarza, który dał Postinor. MIAŁAM WYBÓR
I znowu ja, mając 25 lat, będąc zakochana w moim jeszcze nie-mężu, ale mając duże problemy zdrowotne, wolałam znowu wziąć Postinor, niż ryzykować problemy. MIAŁAM WYBÓR.
I teraz, mając dwie wspaniałe córki - chciane, planowane i bardzo kochane, NIE POZWOLĘ, aby ktoś odbierał im wybór. I zarówno mąż, jak brat z rodziną, rodzice i reszta rodziny, też nie pozwoli.
To nasze ciała. I nasze decyzje.
Bo byłam świadkiem, gdy mój 19-letni brat, gdy jego dziewczyna zaszła w ciążę, został zapytany, czy chce się angażować, czy jest za usunięciem i powiedział żonie - wtedy dziewczynie, że cokolwiek ona zrobi, on będzie z nią. Moja ukochana chrześnica wkrótce skończy 18 lat. MIELI WYBÓR!
Bo ja, mając 19 lat i bezmyślne uniesienia spowodowane hormonami, miałam odwagę iść do mamy, przyznać się, co się wydarzyło i być zabrana do lekarza, który dał Postinor. MIAŁAM WYBÓR
I znowu ja, mając 25 lat, będąc zakochana w moim jeszcze nie-mężu, ale mając duże problemy zdrowotne, wolałam znowu wziąć Postinor, niż ryzykować problemy. MIAŁAM WYBÓR.
I teraz, mając dwie wspaniałe córki - chciane, planowane i bardzo kochane, NIE POZWOLĘ, aby ktoś odbierał im wybór. I zarówno mąż, jak brat z rodziną, rodzice i reszta rodziny, też nie pozwoli.
To nasze ciała. I nasze decyzje.
sobota, 15 października 2016
Dlaczego biorę w tym wszystkim udział?
Przeszłam dużo jako kobieta i jako człowiek. Tak, kobieta to nie jest rzecz, którą się obmacuje bez pozwolenia. Jednakże w naszym kraju jest przyzwolenie na gwałt, molestowanie, wykorzystywanie seksualne, przemoc, czy też ubliżanie w możliwych sferach społecznych.
1. Byłam niedoszłą ofiarą gwałtu. To się wydarzyło, kiedy miałam ok. 20 lat. Szłam późną porą od koleżanki, w stronę domu. Mijałam małą grupę chłopaków, nie mieli więcej niż 18- 19 lat. Stali koło domu dziecka, w trakcie manewru mijania poczułam nagle dotyk na swoich pośladkach. Najpierw jedna, potem dwie ręce. Ciśnienie mi podskoczyło do góry, ale postanowiłam że będę iść marszem i zaczęłam szukać dezodorantu w torebce. Szli za mną, słyszałam niewybredne komentarze za plecami, ale trzymałam się hardo. W momencie, kiedy jeden z nich zrównał się z moim krokiem, odwróciłam się do niego z wyciągniętym dezodorantem w zamiarze psiknięcia mu w twarz, strącił mi dłoń-miałam 2 sekundy na ucieczkę i to zrobiłam. Na szczęście nie gonili za mną. Na następny dzień kupiłam w militarnym sklepie gaz pieprzowy, by móc się bronić. Gdybym nie miała dezodorantu w torebce, to nie chcę nawet myśleć o tym co by się działo. Po jakimś czasie na spacerze rozpoznałam jednego z "oprawców", przeżyłam szok, kiedy rozpoznałam kolegę z byłego gimnazjum, nie odważył się nawet podejść.
2. Moja siostra gustuje w typach "macho", co często jest to dla niej zgubne. Może to przez naiwność, może głupota, albo "przyciąganie charakterów". W każdym razie przez jej fatalny dobór potencjalnych partnerów o mało co, a by się nie skończyło tragedią. Pewnego dnia umówili się na seks w domu, kiedy rodziców nie było (oczywiście miałam stać na czatach, czego nie lubiłam). W pewnej chwili słyszałam szamotaninę w pokoju, jej stanowcze "przestań" i "złaź ze mnie". Szłam w ich kierunku zobaczyć co się dzieje. Nie pamiętam jak oni się znaleźli w przedpokoju, ale tego widoku nie zapomnę do końca swoich dni. On zaczął nią rzucać po ścianach, z otwartej dłoni ją bić po twarzy i ciele. Ona też się z nim biła. Byłam przerażona i nie wiedziałam jak zareagować, czy ich rozdzielić czy dzwonić po policję. W jednym momencie on uderzył ją z pięści w twarz, ona z zakrwawionym nosem się osunęła na ziemię. Z łzami w oczach chwytałam za telefon, chciałam wykręcić na policję. On wyciągnął pięść do góry i zagroził, że jak to zrobię, to mi zrobi to samo co jej. Nigdy się tak nie bałam. On wyszedł, ja w kuchni byłam zbaraniała i ciekły mi łzy po policzkach. Rodzice jak zobaczyli sytuację u mojej siostry, to jej skwitowali, że sprowokowała sytuację. Jak do mnie podeszli, to się dowiedzieli wszystkiego w najmniejszych szczegółach. Wyciągali ode mnie zeznania z pół godziny, bo z przerażenia się jąkałam i płakałam jak małe dziecko. Po szybkiej reakcji sprawę zgłoszono na policję, nawet wylądowała sprawa w sądzie, ale została szybko umorzona "z braku dowodów".
3. Miałam 15 lat. Kolegowałam się z chłopakami na osiedlu, był też taki jeden Kuba. Starszy i wyższy o dwie głowy od nas pozostałych. Pewnego dnia za garażami poszłam załatwić swoją potrzebę. Jak zaczęłam wychodzić, Kuba mnie chwycił w bok i kazał mi dać pozwolić mu włożyć rękę w moje majtki. Mówiłam, że nie chcę, a on zaczął napierać swoim ciałem. Bez pozwolenia mi włożył, a potem jakby nigdy nic poszedł do domu. Może go zniechęcił mój zarost w tamtym miejscu, w każdym razie poczułam do siebie obrzydzenie.
4. Byłam niedoszłą ofiarą gwałtu po raz drugi. Umówiłam się na kawę z takim starszym znajomym. Miejsce było neutralne (bo w kawiarence na rynku), także nic nie miało prawa się wydarzyć. Na kawie było w porządku, poczułam się lekko niepewnie jak zaczął komplementować (jednak w grzeczny sposób) ale to przeszło. W tym momencie powinna mi się włączyć czerwona lampka, że mam uciekać ale nie zrobiłam tego. Zaproponował, że mi pokaże swoją kolekcję płyt (obydwoje byliśmy melomanami), głupia przystanęłam na to. Podjechaliśmy taksówką do jego mieszkania, był akurat remont. Rzeczywiście, były płyty ale w lichej jakości, jak z jakiegoś wiejskiego bazarku, w pewnej chwili zaczął się do mnie tulić, głaskać po plecach i całować w szyję. Byłam skamieniała i przerażona, chciał bym mu usiadła ale nie zrobiłam tego, chciał mnie posadzić, ale byłam zbyt ociężała, by się podnieść (strach tak działał). Zniechęcił się i mnie odwiózł pod miejsce, które wskazałam za "dom" (celowo okłamałam, pokazując osiedle, przez które mogłam przejść niezauważona, by nie mógł popatrzeć którędy idę). Gdyby nie robotnicy, to myślę że posunąłby się dalej w swoich działaniach.
5. Byłam wykorzystywana seksualnie przez dwóch byłych partnerów. Działali w ten sam sposób - chuć, agresja werbalna i niewerbalna, próby przemocy a nawet przemoc (2x miałam sytuację przemocową, chwytanie za gardło i wykręcanie ramion aż do bólu, popychanie w stronę ściany powtarzało się co czwartą wizytę), po szantaż emocjonalny i chwyt pt. "jestem ofiarą", "nikt mnie nie kocha, nie rozumie", "nie mam rodziny" itd. Na szczęście nie mam z nimi kontaktu, odcięłam całkowicie. Czasem znajomi donoszą o ich losach, ale zamiast współczuć w duchu myślę że karma wraca.
6. Moja siostra kiedyś była z lokalnym narkomanem, miał on brata który wydawał się nawet spokojny. Pomyliłam się. Raz jak siostra z ówczesnym chłopakiem poszli do lasu uprawiać seks, byłam pod opieką jego młodszego brata. On to wykorzystał, chwytając rozbite szkło i przystawiając mi do szyi, kazał się "bawić" w spowiedź i spowiadać się mu jak w konfesjonale o swoich grzechach, nawet drobnych. Bawiło go to, jak płakałam, kazałam mu przestać a on mi dociskał szkło mocniej, patrząc mi w oczy jaki mam wyraz twarzy. Skończył "zabawę" jak zauważył jak oni idą w naszą stronę. Do tej pory nienawidzę środowiska narkomanów, mimo że jestem przyszłym pedagogiem i powinnam rozumieć genezę oraz strukturę tego środowiska.
Było ciężko bez emocji pisać o tym wszystkim. Wierzę, że Strajk Kobiet jest światłem w tunelu w dochodzeniu do życia w demokracji, a nie w kulcie gwałtu, przemocy i upodlenia.
Przeszłam dużo jako kobieta i jako człowiek. Tak, kobieta to nie jest rzecz, którą się obmacuje bez pozwolenia. Jednakże w naszym kraju jest przyzwolenie na gwałt, molestowanie, wykorzystywanie seksualne, przemoc, czy też ubliżanie w możliwych sferach społecznych.
1. Byłam niedoszłą ofiarą gwałtu. To się wydarzyło, kiedy miałam ok. 20 lat. Szłam późną porą od koleżanki, w stronę domu. Mijałam małą grupę chłopaków, nie mieli więcej niż 18- 19 lat. Stali koło domu dziecka, w trakcie manewru mijania poczułam nagle dotyk na swoich pośladkach. Najpierw jedna, potem dwie ręce. Ciśnienie mi podskoczyło do góry, ale postanowiłam że będę iść marszem i zaczęłam szukać dezodorantu w torebce. Szli za mną, słyszałam niewybredne komentarze za plecami, ale trzymałam się hardo. W momencie, kiedy jeden z nich zrównał się z moim krokiem, odwróciłam się do niego z wyciągniętym dezodorantem w zamiarze psiknięcia mu w twarz, strącił mi dłoń-miałam 2 sekundy na ucieczkę i to zrobiłam. Na szczęście nie gonili za mną. Na następny dzień kupiłam w militarnym sklepie gaz pieprzowy, by móc się bronić. Gdybym nie miała dezodorantu w torebce, to nie chcę nawet myśleć o tym co by się działo. Po jakimś czasie na spacerze rozpoznałam jednego z "oprawców", przeżyłam szok, kiedy rozpoznałam kolegę z byłego gimnazjum, nie odważył się nawet podejść.
2. Moja siostra gustuje w typach "macho", co często jest to dla niej zgubne. Może to przez naiwność, może głupota, albo "przyciąganie charakterów". W każdym razie przez jej fatalny dobór potencjalnych partnerów o mało co, a by się nie skończyło tragedią. Pewnego dnia umówili się na seks w domu, kiedy rodziców nie było (oczywiście miałam stać na czatach, czego nie lubiłam). W pewnej chwili słyszałam szamotaninę w pokoju, jej stanowcze "przestań" i "złaź ze mnie". Szłam w ich kierunku zobaczyć co się dzieje. Nie pamiętam jak oni się znaleźli w przedpokoju, ale tego widoku nie zapomnę do końca swoich dni. On zaczął nią rzucać po ścianach, z otwartej dłoni ją bić po twarzy i ciele. Ona też się z nim biła. Byłam przerażona i nie wiedziałam jak zareagować, czy ich rozdzielić czy dzwonić po policję. W jednym momencie on uderzył ją z pięści w twarz, ona z zakrwawionym nosem się osunęła na ziemię. Z łzami w oczach chwytałam za telefon, chciałam wykręcić na policję. On wyciągnął pięść do góry i zagroził, że jak to zrobię, to mi zrobi to samo co jej. Nigdy się tak nie bałam. On wyszedł, ja w kuchni byłam zbaraniała i ciekły mi łzy po policzkach. Rodzice jak zobaczyli sytuację u mojej siostry, to jej skwitowali, że sprowokowała sytuację. Jak do mnie podeszli, to się dowiedzieli wszystkiego w najmniejszych szczegółach. Wyciągali ode mnie zeznania z pół godziny, bo z przerażenia się jąkałam i płakałam jak małe dziecko. Po szybkiej reakcji sprawę zgłoszono na policję, nawet wylądowała sprawa w sądzie, ale została szybko umorzona "z braku dowodów".
3. Miałam 15 lat. Kolegowałam się z chłopakami na osiedlu, był też taki jeden Kuba. Starszy i wyższy o dwie głowy od nas pozostałych. Pewnego dnia za garażami poszłam załatwić swoją potrzebę. Jak zaczęłam wychodzić, Kuba mnie chwycił w bok i kazał mi dać pozwolić mu włożyć rękę w moje majtki. Mówiłam, że nie chcę, a on zaczął napierać swoim ciałem. Bez pozwolenia mi włożył, a potem jakby nigdy nic poszedł do domu. Może go zniechęcił mój zarost w tamtym miejscu, w każdym razie poczułam do siebie obrzydzenie.
4. Byłam niedoszłą ofiarą gwałtu po raz drugi. Umówiłam się na kawę z takim starszym znajomym. Miejsce było neutralne (bo w kawiarence na rynku), także nic nie miało prawa się wydarzyć. Na kawie było w porządku, poczułam się lekko niepewnie jak zaczął komplementować (jednak w grzeczny sposób) ale to przeszło. W tym momencie powinna mi się włączyć czerwona lampka, że mam uciekać ale nie zrobiłam tego. Zaproponował, że mi pokaże swoją kolekcję płyt (obydwoje byliśmy melomanami), głupia przystanęłam na to. Podjechaliśmy taksówką do jego mieszkania, był akurat remont. Rzeczywiście, były płyty ale w lichej jakości, jak z jakiegoś wiejskiego bazarku, w pewnej chwili zaczął się do mnie tulić, głaskać po plecach i całować w szyję. Byłam skamieniała i przerażona, chciał bym mu usiadła ale nie zrobiłam tego, chciał mnie posadzić, ale byłam zbyt ociężała, by się podnieść (strach tak działał). Zniechęcił się i mnie odwiózł pod miejsce, które wskazałam za "dom" (celowo okłamałam, pokazując osiedle, przez które mogłam przejść niezauważona, by nie mógł popatrzeć którędy idę). Gdyby nie robotnicy, to myślę że posunąłby się dalej w swoich działaniach.
5. Byłam wykorzystywana seksualnie przez dwóch byłych partnerów. Działali w ten sam sposób - chuć, agresja werbalna i niewerbalna, próby przemocy a nawet przemoc (2x miałam sytuację przemocową, chwytanie za gardło i wykręcanie ramion aż do bólu, popychanie w stronę ściany powtarzało się co czwartą wizytę), po szantaż emocjonalny i chwyt pt. "jestem ofiarą", "nikt mnie nie kocha, nie rozumie", "nie mam rodziny" itd. Na szczęście nie mam z nimi kontaktu, odcięłam całkowicie. Czasem znajomi donoszą o ich losach, ale zamiast współczuć w duchu myślę że karma wraca.
6. Moja siostra kiedyś była z lokalnym narkomanem, miał on brata który wydawał się nawet spokojny. Pomyliłam się. Raz jak siostra z ówczesnym chłopakiem poszli do lasu uprawiać seks, byłam pod opieką jego młodszego brata. On to wykorzystał, chwytając rozbite szkło i przystawiając mi do szyi, kazał się "bawić" w spowiedź i spowiadać się mu jak w konfesjonale o swoich grzechach, nawet drobnych. Bawiło go to, jak płakałam, kazałam mu przestać a on mi dociskał szkło mocniej, patrząc mi w oczy jaki mam wyraz twarzy. Skończył "zabawę" jak zauważył jak oni idą w naszą stronę. Do tej pory nienawidzę środowiska narkomanów, mimo że jestem przyszłym pedagogiem i powinnam rozumieć genezę oraz strukturę tego środowiska.
Było ciężko bez emocji pisać o tym wszystkim. Wierzę, że Strajk Kobiet jest światłem w tunelu w dochodzeniu do życia w demokracji, a nie w kulcie gwałtu, przemocy i upodlenia.
Witam. Nie będę zaczynała od tego dlaczego jestem za. Opowiem pokrótce moją historie, która powinna wszystko wyjaśnić.
Mam 38 lat, sama wychowuję moją fantastyczną córkę. Nie mamy żadnej rodziny, moi rodzice nie żyją tak samo jak ojciec i dziadkowie mojej córy. Mam pracę którą uwielbiam, niestety zarabiam gdy w niej jestem, jakiekolwiek wolne czy chorobowe nie jest płatne. Jestem chora, przeszłam 2 chemioterapię i czekam na kolejną. W maju tego roku podczas wizyty u ginekologa, związanej z leczeniem wysokiego poziomu prolaktyny, okazało się, że jestem w 6 tygodniu ciąży. Byłam w szoku, bo przecież po pierwsze lekarze powiedzieli mi, że nie będę miała więcej dzieci (komplikacje po pierwszej ciąży) . Wysoka prolaktyna - nie zachodzi się w ciąże. Zaraz mam zacząć chemioterapie inaczej długo nie pożyje. Byłam załamana i tak strasznie się bałam co się stanie z moją córką, co się stanie ze mną.
Po paru dniach zdecydowałam się zakończyć ciążę, nie była to łatwa decyzja ale musiałam wybrać między życiem swoim (bo muszę przeżyć jeszcze 5 lat, dopóki moja córka nie będzie pełnoletnia), a życiem które w sobie nosiłam. Zarówno decyzja jak i namówienie lekarza który zdecyduje się na zabieg nie były łatwą sprawą. W końcu jednak udało mi się znaleźć takiego lekarz, który się podjął (za nie małą opłatą ). Dostałam tabletki, tydzień później kolejne, 2 tyg później lekarz mi oznajmił że pierwsze podziałały i przez 2 tyg nosiłam w sobie martwy płód i odesłał mnie do szpitala. W szpitalu mimo skierowania na którym wyraźnie pisało że noszę martwe "dziecko" lekarze kazali mi czekać kolejny tydzień na łyżeczkowanie. nie będę opisywała jak się czułam i czuje nadal w związku z moją decyzją bo to zbyt trudne. Minęły 2 tyg dostałam strasznych bóli i krwotoku, moja 12 letnia córka znalazła mnie nieprzytomną w kałuży krwi. Znowu szpital , pamiętam jak przez mgłę jak pielęgniarka trzymając moją rękę pomagała mi coś podpisać.
Nie wyobrażam sobie sytuacji w której nie mogła bym podjąć tej jak że trudnej decyzji, nie zgadzam się by ktoś kto nie żyje moim życiem miał by ją podjąć za mnie. Dla mnie oznaczało by to śmierć , dla mojej córki samotność i dom dziecka. To ja będę już zawszę niosła ciężar tego co zrobiłam ale to mój ciężar moja decyzja ! Po tym wszystkim , zostało mi powiedziane że o ile nawet udało by mi się zajść w ciąże to już zawsze będę roniła.
NIE ZGADZM SIĘ BY MOJEJ CÓRCE CZY JAKIEJ KOLWIEK KOBIECIE ZOSTAŁO ODEBRANE PRAWO WYBORU
BEDĘ WALCZYŁA ZE WSZYSTKICH SIŁ O TO PRAWO I UŁATWIENIE CAŁEJ PROCEDURY
piątek, 14 października 2016
Kim jestem? Nauczycielką z zawodu, wykształcenie wyższe, studia magisterskie dzienne na państwowym uniwersytecie.
Katoliczką nie chodzącą do kościoła (nie mówcie mi, że nie praktykujący katolik to nie katolik, gdyż jest to moim zdaniem wymówka Kościoła, aby przymusić ludzi do uczęszczania na msze. Bóg jest wszędzie, w domach, sercach, na ulicy.
Mamy z mężem dziecko, zaplanowane, zdrowe.
Nie należę do żadnej partii, ugrupowania, ZNP i przypuszczalnie nigdy nie będę należeć. Nie mam takiej potrzeby.
Dlaczego jestem za protestem? Prosto i w punktach:
1. Dotychczasowa ustawa antyaborcyjna była dla mnie zadowalająca. Nie pozwalała na aborcję z byle powodu.
2. Nie jestem za całkowitym jej zakazem, ponieważ jest to barbarzyństwo. Jeśli ciąża powstała z gwałtu czy dziecko będzie mieć ciężkie wady wrodzone, które spowodują jego szybką śmierć po narodzinach - są to tak traumatyczne wydarzenia dla kobiety, że powinna mieć
możliwość wyboru. Wysoką karę powinien ponieść gwałciciel, nie kobieta. Ona ma decydować, bo to jej życie, a sytuacja jest wyjątkowa. Nie jest powiedziane, że każda kobieta w takim przypadku ciążę usunie. Sporo kobiet zapewne tego nie uczyni.
3. PiS i Kościół nie szanują kobiet. Dla kobiety miejsce w kościele jest przy dekorowaniu ołtarza, gotowaniu posiłków na plebanii, zakonnice nie prowadzą mszy. Po ostatnich wypowiedziach Kościoła na temat protestu mam wrażenie, że kobiety są dla Kościoła inkubatorami, nie ludźmi. Taki brak wyrozumiałości dla sytuacji ekstremalnych to nie jest dla mnie miłość bliźniego, tylko barbarzyństwo. PiS jest władzą nieudolną, zyskuje poparcie dzięki rozdawnictwu, agitacjom kościelnym. Dzieli naród na lepszych i gorszych na wiele sposobów.
4. Jestem za utrzymaniem dotychczasowej ustawy antyaborcyjnej, właściwą edukacją antykoncepcyjną (informowaniem nie tylko o kalendarzyku małżeńskim, ale i innych, skuteczniejszych metodach), przeciwna rządom PiSu, przeciwna reformie oświaty (tu nie o gimnazja i licea chodzi, a o to, by dzieci były nauczane bardziej 'życiowo', np. jak napisać podanie, założyć własną firmę, na co należą się dotacje z Unii itd.), na to jak przypuszczam potrzeba mniej pieniędzy.
5. Jestem przeciwna ingerencji Kościoła w politykę. Nie jesteśmy państwem wyznaniowym, a katolicyzm nie jest jedyną słuszną religią. Więcej tolerancji! Z reguły i tak wychowuje się nas w takiej wierze, w jakim państwie się urodziliśmy. Urodzeni w innym kraju bylibyśmy np. wyznawcami hinduizmu!
6. Nie jestem w stanie zaakceptować zamiatania pod dywan nadużyć seksualnych niektórych księży. Chcę wierzyć, że są to odosobnione przypadki. Krycie kolegów 'po fachu' i traktowanie kobiet przedmiotowo - to niedopuszczalne.
7. Przypuszczalnie nigdy nie dokonałabym aborcji, ale jestem za możliwością wyboru kobiety w - jak wcześniej wspomniałam - ekstremalnych przypadkach. Nie chcę zmiany dotychczasowego prawa.
8. Jestem za budowaniem żłobków, przedszkoli zamiast rozdzielania gimnazjów i liceów. To ułatwiłoby kobietom przyjęcie do pracy, godny byt. Jestem przeciwna zaświadczeniom o nie byciu w ciąży, pytaniom przyszłych pracodawców o plany macierzyńskie. Mnie samej kazano przynieść zaświadczenie, że nie jestem w ciąży i byłam do tego zmuszona, inaczej nie dostałabym pracy. Ginekolog był oburzony tym żądaniem przyszłych pracodawców.
9. Jestem za wsadzaniem do więzień gwałcicieli i za wyższym dla nich wyrokiem.
10. Nie, nie jestem za eutanazją.
11. Natomiast jestem za lepszą opieką zdrowotną, nawet podstawową, bo istnieją przychodnie, gdzie na termin do lekarza rodzinnego czeka się dwa tygodnie. Koszty leczenia specjalistycznego, np. antynowotworowego, są spychane na fundacje. Sama wpłacam pieniądze dla tych schorowanych ludzi, często dzieci.
Polska matka.
Katoliczką nie chodzącą do kościoła (nie mówcie mi, że nie praktykujący katolik to nie katolik, gdyż jest to moim zdaniem wymówka Kościoła, aby przymusić ludzi do uczęszczania na msze. Bóg jest wszędzie, w domach, sercach, na ulicy.
Mamy z mężem dziecko, zaplanowane, zdrowe.
Nie należę do żadnej partii, ugrupowania, ZNP i przypuszczalnie nigdy nie będę należeć. Nie mam takiej potrzeby.
Dlaczego jestem za protestem? Prosto i w punktach:
1. Dotychczasowa ustawa antyaborcyjna była dla mnie zadowalająca. Nie pozwalała na aborcję z byle powodu.
2. Nie jestem za całkowitym jej zakazem, ponieważ jest to barbarzyństwo. Jeśli ciąża powstała z gwałtu czy dziecko będzie mieć ciężkie wady wrodzone, które spowodują jego szybką śmierć po narodzinach - są to tak traumatyczne wydarzenia dla kobiety, że powinna mieć
możliwość wyboru. Wysoką karę powinien ponieść gwałciciel, nie kobieta. Ona ma decydować, bo to jej życie, a sytuacja jest wyjątkowa. Nie jest powiedziane, że każda kobieta w takim przypadku ciążę usunie. Sporo kobiet zapewne tego nie uczyni.
3. PiS i Kościół nie szanują kobiet. Dla kobiety miejsce w kościele jest przy dekorowaniu ołtarza, gotowaniu posiłków na plebanii, zakonnice nie prowadzą mszy. Po ostatnich wypowiedziach Kościoła na temat protestu mam wrażenie, że kobiety są dla Kościoła inkubatorami, nie ludźmi. Taki brak wyrozumiałości dla sytuacji ekstremalnych to nie jest dla mnie miłość bliźniego, tylko barbarzyństwo. PiS jest władzą nieudolną, zyskuje poparcie dzięki rozdawnictwu, agitacjom kościelnym. Dzieli naród na lepszych i gorszych na wiele sposobów.
4. Jestem za utrzymaniem dotychczasowej ustawy antyaborcyjnej, właściwą edukacją antykoncepcyjną (informowaniem nie tylko o kalendarzyku małżeńskim, ale i innych, skuteczniejszych metodach), przeciwna rządom PiSu, przeciwna reformie oświaty (tu nie o gimnazja i licea chodzi, a o to, by dzieci były nauczane bardziej 'życiowo', np. jak napisać podanie, założyć własną firmę, na co należą się dotacje z Unii itd.), na to jak przypuszczam potrzeba mniej pieniędzy.
5. Jestem przeciwna ingerencji Kościoła w politykę. Nie jesteśmy państwem wyznaniowym, a katolicyzm nie jest jedyną słuszną religią. Więcej tolerancji! Z reguły i tak wychowuje się nas w takiej wierze, w jakim państwie się urodziliśmy. Urodzeni w innym kraju bylibyśmy np. wyznawcami hinduizmu!
6. Nie jestem w stanie zaakceptować zamiatania pod dywan nadużyć seksualnych niektórych księży. Chcę wierzyć, że są to odosobnione przypadki. Krycie kolegów 'po fachu' i traktowanie kobiet przedmiotowo - to niedopuszczalne.
7. Przypuszczalnie nigdy nie dokonałabym aborcji, ale jestem za możliwością wyboru kobiety w - jak wcześniej wspomniałam - ekstremalnych przypadkach. Nie chcę zmiany dotychczasowego prawa.
8. Jestem za budowaniem żłobków, przedszkoli zamiast rozdzielania gimnazjów i liceów. To ułatwiłoby kobietom przyjęcie do pracy, godny byt. Jestem przeciwna zaświadczeniom o nie byciu w ciąży, pytaniom przyszłych pracodawców o plany macierzyńskie. Mnie samej kazano przynieść zaświadczenie, że nie jestem w ciąży i byłam do tego zmuszona, inaczej nie dostałabym pracy. Ginekolog był oburzony tym żądaniem przyszłych pracodawców.
9. Jestem za wsadzaniem do więzień gwałcicieli i za wyższym dla nich wyrokiem.
10. Nie, nie jestem za eutanazją.
11. Natomiast jestem za lepszą opieką zdrowotną, nawet podstawową, bo istnieją przychodnie, gdzie na termin do lekarza rodzinnego czeka się dwa tygodnie. Koszty leczenia specjalistycznego, np. antynowotworowego, są spychane na fundacje. Sama wpłacam pieniądze dla tych schorowanych ludzi, często dzieci.
Polska matka.
Chcę przedstawić swoje myśli - myśli kobiety ciężarnej.
Obecnie jestem w 8 miesiącu ciąży - szczęśliwej i planowanej (ważne by podkreślić), w życiu poroniłam jeden jedyny raz i wiem z jaką traumą się to dla mnie wiązało. Z kolei kiedy starałam się o (obecne dziecko) po miesiącu zaczęłam popadać w depresję patrząc na kolejny test ujemny.
Każdy kto ma dostęp do wiedzy ogólnej - a każdy ma to nie problem poczytać o rozwoju płodu i to jak wygląda. Co kiedy się rozwija. Czyli do 5-6 tyg., jeżeli głowa się nie rozwinie, to potem już i tak się nie pojawi, a płód będzie żył dalej, dopóki nie wyjdzie na na zewnątrz. To jest 2 miesiąc niecały ciąży i ja nie wyobrażam sobie, żeby nosić dziecko przez kolejne 7 miesięcy, wiedząc, że będzie martwe!!!!!
Pisze się o heroizmie kobiety - doniosła dziecko i super... dziecko się rodzi i umiera w męczarniach... no świetnie. Nikomu nie życzę umierania w męczarniach, nikomu nie życzę życia osoby upośledzonej. Ja osobiście, gdybym wiedziała, że mam całe życie być zależna od innych, bo sama sobie nie poradzę w życiu nie chciałabym się na tym świecie pojawiać. Mając paraliż kręgosłupa żałowałam, że eutanazja nie jest dostępna.
Mam siostrę 13 lat. Ja nie wyobrażam sobie, żeby jakiś zwyrodnialec ją zgwałcił, a ona miała urodzić jego dziecko ze wszystkimi konsekwencjami, jakie z tego wynikają. Może nie wszyscy sobie zdają sprawę z tego że:
ciałko takie małe nie jest przystosowane do rodzenia, że takie dziecko będzie miało zszarganą opinię w szkole, musi prawdopodobnie zrezygnować ze szkoły i dzieciństwa, a to tylko 9 miesięcy. Potem trzeba dziecko utrzymać itd., nie licząc traumy i konsekwencji późniejszych, a jeżeli na czarno spróbuje usunąć, to podejrzenia padają na nią i na całą rodzinę.
I teraz zmierzam do najwazniejszej rzeczy:
JAK PAŃSTWO POMAGA:
Mam narzeczonego, ale nie jesteśmy w związku małżeńskim, wg statusu jestem samotna matka.
Wiec tak: mdlałam w pracy i wymiotowałam, zabraniali mi się cieplej ubrać, bo NIE znaczy NIE - wylądowałam w szpitalu w 8 tyg ciąży. Co robi pracodawca? Nie przedłuża mi umowy, bo była tylko do 8,5 tyg. ciąży, tak jakoś wyszło. Więc zostaję bez pracy i bez pieniędzy. Jedyne co mnie ratuje to L4 po ustaniu zatrudnienia. Nie mam własnego mieszkania, bo mnie nigdy nie było stać, a L4 po ustaniu zatrudnienia wychodzi 700 zł. Weź wynajmij za to mieszkanie i jedz. Każdy wie, po ile stoi wynajem mieszkań. I teraz co się dzieje po 9 miesiącach po urodzeniu, co mnie czeka?
Chodzę i się dopytuje. W teorii 500+, bo nie mam pracy i teraz pytanie, czy mops cokolwiek przyzna. Fajnie... a jak nie przyzna to nie mam ubezpieczenia bo nie mam męża, mam ponad 26 lat, więc nie mogę się ubezpieczyć pod rodziców.
Ale mogę ubezpieczyć się pod urząd pracy, przy czym dziś, jak się dowiedziałam po 8 tyg od połogu, rejestrując się w urzędzie pracy - muszę iść do pracy, a co z dzieckiem?
I ok, załóżmy, że nie mam narzeczonego i co dalej? Z kim dziecko zostawić? Nie mam nikogo, więc z nianią (jak dobrze pójdzie weźmie 6 zł za 1h) to przy standardach naszej pracy niech będzie, że zarobię nawet 10 zł brutto (jak dobrze pójdzie), czyli realnie zarobie około 1,5-2 zł za godzinę. Zakładając, że będę pracować pełnoetatowo, to wyjdzie 350zł? Plus te 500 z 500+, zakladajac że się z tego nie wycofają, mam 850.
Nie przebywam z dzieckiem, nie mogę karmić piersią, co jest ważne dla dziecka itd.
Więc tak: BĘDĄC ZDROWĄ KOBIETĄ ZE ZDROWYM DZIECKIEM - NIE MOGĘ POZWOLIĆ SOBIE NA PRACĘ I ŻYCIE W GODNYCH WARUNKACH, A JAK MAJĄ SOBIE RADZIĆ LUDZIE Z DZIEĆMI CHORYMI I UPOŚLEDZONYMI????
Ja kiedyś z dumą mówiłam, że JESTEM POLKĄ, a teraz za te same słowa chcę sobie sama napluć w twarz. Wstydzę się tego, co stało się z Polską i z tym jak cofamy się w rozwoju. ;(
Obecnie jestem w 8 miesiącu ciąży - szczęśliwej i planowanej (ważne by podkreślić), w życiu poroniłam jeden jedyny raz i wiem z jaką traumą się to dla mnie wiązało. Z kolei kiedy starałam się o (obecne dziecko) po miesiącu zaczęłam popadać w depresję patrząc na kolejny test ujemny.
Każdy kto ma dostęp do wiedzy ogólnej - a każdy ma to nie problem poczytać o rozwoju płodu i to jak wygląda. Co kiedy się rozwija. Czyli do 5-6 tyg., jeżeli głowa się nie rozwinie, to potem już i tak się nie pojawi, a płód będzie żył dalej, dopóki nie wyjdzie na na zewnątrz. To jest 2 miesiąc niecały ciąży i ja nie wyobrażam sobie, żeby nosić dziecko przez kolejne 7 miesięcy, wiedząc, że będzie martwe!!!!!
Pisze się o heroizmie kobiety - doniosła dziecko i super... dziecko się rodzi i umiera w męczarniach... no świetnie. Nikomu nie życzę umierania w męczarniach, nikomu nie życzę życia osoby upośledzonej. Ja osobiście, gdybym wiedziała, że mam całe życie być zależna od innych, bo sama sobie nie poradzę w życiu nie chciałabym się na tym świecie pojawiać. Mając paraliż kręgosłupa żałowałam, że eutanazja nie jest dostępna.
Mam siostrę 13 lat. Ja nie wyobrażam sobie, żeby jakiś zwyrodnialec ją zgwałcił, a ona miała urodzić jego dziecko ze wszystkimi konsekwencjami, jakie z tego wynikają. Może nie wszyscy sobie zdają sprawę z tego że:
ciałko takie małe nie jest przystosowane do rodzenia, że takie dziecko będzie miało zszarganą opinię w szkole, musi prawdopodobnie zrezygnować ze szkoły i dzieciństwa, a to tylko 9 miesięcy. Potem trzeba dziecko utrzymać itd., nie licząc traumy i konsekwencji późniejszych, a jeżeli na czarno spróbuje usunąć, to podejrzenia padają na nią i na całą rodzinę.
I teraz zmierzam do najwazniejszej rzeczy:
JAK PAŃSTWO POMAGA:
Mam narzeczonego, ale nie jesteśmy w związku małżeńskim, wg statusu jestem samotna matka.
Wiec tak: mdlałam w pracy i wymiotowałam, zabraniali mi się cieplej ubrać, bo NIE znaczy NIE - wylądowałam w szpitalu w 8 tyg ciąży. Co robi pracodawca? Nie przedłuża mi umowy, bo była tylko do 8,5 tyg. ciąży, tak jakoś wyszło. Więc zostaję bez pracy i bez pieniędzy. Jedyne co mnie ratuje to L4 po ustaniu zatrudnienia. Nie mam własnego mieszkania, bo mnie nigdy nie było stać, a L4 po ustaniu zatrudnienia wychodzi 700 zł. Weź wynajmij za to mieszkanie i jedz. Każdy wie, po ile stoi wynajem mieszkań. I teraz co się dzieje po 9 miesiącach po urodzeniu, co mnie czeka?
Chodzę i się dopytuje. W teorii 500+, bo nie mam pracy i teraz pytanie, czy mops cokolwiek przyzna. Fajnie... a jak nie przyzna to nie mam ubezpieczenia bo nie mam męża, mam ponad 26 lat, więc nie mogę się ubezpieczyć pod rodziców.
Ale mogę ubezpieczyć się pod urząd pracy, przy czym dziś, jak się dowiedziałam po 8 tyg od połogu, rejestrując się w urzędzie pracy - muszę iść do pracy, a co z dzieckiem?
I ok, załóżmy, że nie mam narzeczonego i co dalej? Z kim dziecko zostawić? Nie mam nikogo, więc z nianią (jak dobrze pójdzie weźmie 6 zł za 1h) to przy standardach naszej pracy niech będzie, że zarobię nawet 10 zł brutto (jak dobrze pójdzie), czyli realnie zarobie około 1,5-2 zł za godzinę. Zakładając, że będę pracować pełnoetatowo, to wyjdzie 350zł? Plus te 500 z 500+, zakladajac że się z tego nie wycofają, mam 850.
Nie przebywam z dzieckiem, nie mogę karmić piersią, co jest ważne dla dziecka itd.
Więc tak: BĘDĄC ZDROWĄ KOBIETĄ ZE ZDROWYM DZIECKIEM - NIE MOGĘ POZWOLIĆ SOBIE NA PRACĘ I ŻYCIE W GODNYCH WARUNKACH, A JAK MAJĄ SOBIE RADZIĆ LUDZIE Z DZIEĆMI CHORYMI I UPOŚLEDZONYMI????
Ja kiedyś z dumą mówiłam, że JESTEM POLKĄ, a teraz za te same słowa chcę sobie sama napluć w twarz. Wstydzę się tego, co stało się z Polską i z tym jak cofamy się w rozwoju. ;(
czwartek, 13 października 2016
Hej. Nie biorę czynnego udziału w strajku kobiet, ale jestem
baczną obserwatorką. Czytam i postuję, komentuję wszystko, co się dzieje. Prawa
kobiet są mi bardzo bliskie. Sama jestem matką dwójki przecudownych
dziewczynek: 4 lata i 4 miesiące. Żyję w kraju, w którym kobiety nie są
dyskryminowane ze względu na płeć. Mają wybór. A także wprowadzono nowe prawo
dot. nienawiści. Jeśli nawet mężczyzna klepnie kobietę w tyłek lub będzie
na nią gwizdał może być karany lub upomniany, to samo w przypadku rasizmu i
religii.
Z aborcją miałam styczność dwa razy. W szkole średniej
koleżanka usunęła ciąże (była z chłopakiem, ale spała z czarnoskórym i nie
wiedziała czyje to dziecko jest), ale usunęła ponieważ była bardzo biedna. Do
szkoły w zimie przychodziła w klapkach, bo nie było jej stać na buty. Za aborcje
zapłaciła koleżanka jej mamy, która pożyczyła im pieniądze, a oni
spłacali miesięcznie po 50 zł. Nie było ich stać na to, by sobie uprzyjemnić
życie, a co dopiero mieć dziecko na utrzymaniu. Dziewczyna tego żałuje, cały
czas myśli, że mogłaby to być dziewczynka. Teraz ma ośmioletniego syna i
powodzi jej się lepiej niż 15 lat temu.
Druga sytuacja to moja ciocia, która miała czwórkę dzieci już
prawie dorosłych. Jej sytuacja była inna niż mojej koleżanki. Wujek miał
prywatną firmę. Nieźle sobie radzili. W końcu się wybudowali. Wykupili
mieszkanie na stałe w bloku. Każde z dzieci wykształcili. Opłacali studia i
stancje w wielkim mieście. Każde z nich miało swoje auto. Ale jednak wuje nie
chciał 5-ego dziecka i kazał cioci usunąć. Ciocia zrobiła, jak wujek kazał. Nie
wiem dlaczego, bo raczej się go nie bała i nie podlegała jego opiniom. Ciocia
zagorzała katoliczka, która wysyłała nas w niedziele do kościoła, a potem
przepytywała z kazania :) usunęła ciąże, ale wiem, że bardzo żałuje, bo w tym
czasie jej siostra była w ciąży, a jej dziecko miałoby dokładnie tyle samo lat
co nasza kuzynka :)
Przykre są te sytuacje. Ale chciałabym, aby kobiety miały
świadomy wybór i dostęp do profesjonalistów. Chciałabym, aby edukacja w Polsce
się zmieniła, by kobiety nie były piętnowane za swoje decyzje, które nie nalezą
do łatwych, a otrzymywały w zamian pomoc psychologów. Ja osobiście żyje w
Wielkiej Brytanii i stąd należałoby brać przykład, jak obchodzić się z drugim
człowiekiem, w szpitalu, biurze, restauracji czy szkole. Duża kulturotwość daje
nam dobre przykłady. Ja jestem z wami dziewczyny i optuję za liberalizacja tej
ustawy i poprawą wielu innych. Czas, aby zmienić ten kraj na lepsze. Postawić
na nogi. Chcę przyjeżdżać na wakacje bez strachu!!!!
baczną obserwatorką. Czytam i postuję, komentuję wszystko, co się dzieje. Prawa
kobiet są mi bardzo bliskie. Sama jestem matką dwójki przecudownych
dziewczynek: 4 lata i 4 miesiące. Żyję w kraju, w którym kobiety nie są
dyskryminowane ze względu na płeć. Mają wybór. A także wprowadzono nowe prawo
dot. nienawiści. Jeśli nawet mężczyzna klepnie kobietę w tyłek lub będzie
na nią gwizdał może być karany lub upomniany, to samo w przypadku rasizmu i
religii.
Z aborcją miałam styczność dwa razy. W szkole średniej
koleżanka usunęła ciąże (była z chłopakiem, ale spała z czarnoskórym i nie
wiedziała czyje to dziecko jest), ale usunęła ponieważ była bardzo biedna. Do
szkoły w zimie przychodziła w klapkach, bo nie było jej stać na buty. Za aborcje
zapłaciła koleżanka jej mamy, która pożyczyła im pieniądze, a oni
spłacali miesięcznie po 50 zł. Nie było ich stać na to, by sobie uprzyjemnić
życie, a co dopiero mieć dziecko na utrzymaniu. Dziewczyna tego żałuje, cały
czas myśli, że mogłaby to być dziewczynka. Teraz ma ośmioletniego syna i
powodzi jej się lepiej niż 15 lat temu.
Druga sytuacja to moja ciocia, która miała czwórkę dzieci już
prawie dorosłych. Jej sytuacja była inna niż mojej koleżanki. Wujek miał
prywatną firmę. Nieźle sobie radzili. W końcu się wybudowali. Wykupili
mieszkanie na stałe w bloku. Każde z dzieci wykształcili. Opłacali studia i
stancje w wielkim mieście. Każde z nich miało swoje auto. Ale jednak wuje nie
chciał 5-ego dziecka i kazał cioci usunąć. Ciocia zrobiła, jak wujek kazał. Nie
wiem dlaczego, bo raczej się go nie bała i nie podlegała jego opiniom. Ciocia
zagorzała katoliczka, która wysyłała nas w niedziele do kościoła, a potem
przepytywała z kazania :) usunęła ciąże, ale wiem, że bardzo żałuje, bo w tym
czasie jej siostra była w ciąży, a jej dziecko miałoby dokładnie tyle samo lat
co nasza kuzynka :)
Przykre są te sytuacje. Ale chciałabym, aby kobiety miały
świadomy wybór i dostęp do profesjonalistów. Chciałabym, aby edukacja w Polsce
się zmieniła, by kobiety nie były piętnowane za swoje decyzje, które nie nalezą
do łatwych, a otrzymywały w zamian pomoc psychologów. Ja osobiście żyje w
Wielkiej Brytanii i stąd należałoby brać przykład, jak obchodzić się z drugim
człowiekiem, w szpitalu, biurze, restauracji czy szkole. Duża kulturotwość daje
nam dobre przykłady. Ja jestem z wami dziewczyny i optuję za liberalizacja tej
ustawy i poprawą wielu innych. Czas, aby zmienić ten kraj na lepsze. Postawić
na nogi. Chcę przyjeżdżać na wakacje bez strachu!!!!
To nie jest protest przeciwko nowemu prawu antyaborcyjnemu, bo nowy projekt ustawy nie jest ustawą antyaborcyjną. Jest ustawą przeciwkobiecą. Przeciw każdej jednej kobiecie, która nie wpada w kategorię "ciąży bezproblemowej i bez powikłań". A takich, wbrew pozorom jest wiele - nawet nie wiecie, jak wiele, bo kobiety nie dzielą się traumami przeżytymi w najbardziej intymnej sferze swojego życia. 11% ciąż kończy się poronieniem. Dlaczego o tym piszę? Bo ze wszystkich zmian wprowadzonych od roku w naszym Państwie, ta dotyka mnie bezpośrednio, w najbardziej bolesnym dla mnie punkcie. Nikt nie ma prawa w taki sposób traktować kobiet, które nie marzą o niczym więcej tylko o dziecku.
1. Jeśli ciąża, jak wiele, skończy się poronieniem, to kobiecie do traumy z tym związanej dojdzie jeszcze trauma przesłuchań prokuratorskich. Czy na pewno chciała tego dziecka? Czy nie przyczyniła się do poronienia swoim zachowaniem? Stresująca praca? Stłuczka samochodowa? Kłótnia z mężem i wynikający z niej stres? Drobne zatrucie pokarmowe? Czy to oznacza, że na czas ciąży oczekuje się od nas bezwzględnego leżenia plackiem, żeby żadne z naszych zachowań nie doprowadziło do nieumyślnego zabójstwa? Czy to oznacza potencjalnie, że każda z nas musi brać 9 miesięcy L4, oraz 12 miesięcy macierzyńskiego? Efekty tego są łatwe do przewidzenia - albo wzrost bezrobocia kobiet, ich śmierć głodowa na emeryturze, lub dalsze obniżanie dzietności Polek. Bo nikt na siłę dziecka nam nie każe mieć. Nie planujesz aborcji? To nie jest aborcja. Ciebie to nie dotyczy? Ani Twoich bliskich? Nawet nie wiesz, ilu to dotyczy.
2. Jeśli za każde poronienie (a wiele kobiet traci kilka-kilkanaście ciąż, zanim doczekają się wymarzonego dzidziusia), będziemy przesłuchiwane, okaże się, że kobiety nie będą we wczesnej fazie zgłaszać się do lekarza - wykonają test ciążowy w domu, byle tylko nie doprowadzić do powstania dokumentacji medycznej potwierdzającej ciążę - co to oznacza? Niewykryte ciąże pozamaciczne, wzrost śmiertelności kobiet. Ciąża pozamaciczna jest jedną na 4 przyczyną śmierci związaną z ciążą, a zdarza się 1 na 50 ciąż. Dodatkowo, nawet wykryta ciąża pozamaciczna, dopóki nie będzie bezpośrednim zagrożeniem życia, nie będzie usunięta. Nie, z tej ciąży dziecka nie będzie. Nie, nie da się go "przeszczepić". Jedyne co można zrobić, to natychmiast przeprowadzić zabieg. Ciebie to nie dotyczy? Ani Twoich bliskich? Jesteś tego pewien?
3. Ustawa nakazująca tworzenie maksymalnie jednego zarodka w ramach procedury in vitro jest de facto zakazaniem tej procedury. Uważasz, że in vitro to takie "kupienie sobie dziecka"? Nie jest. Jest okupione latami starań, wielu poronień, lub negatywnych testów ciążowych. In vitro jest często ostatnią szansą dla wielu par, które przeszły przez piekło starań, poronień i ciąż pozamacicznych. A i tak szanse są bardzo małe - około 41% ciąż potwierdzonych testem ciążowym na jeden transfer zarodka (ale o 30% mniej urodzonych dzieci). Polskie prawo ogranicza liczbę tworzonych zarodków, w zależności od wieku kobiety do 6. Z tych 6, do transferu nadaje się 2-3 - reszta nie rozwija się, obumiera, tak jak w naturalnym cyklu. Zmieniając prawo spowodujemy, że statystyczne prawdopodobieństwo spadnie do 13% ciąż na procedurę. Jeśli oba przepisy wejdą w życie, oznaczać to będzie, że statystycznie ponad 90% kobiet poddających się procedurze in vitro, będzie tłumaczyło się prokuratorowi, czy na pewno nie zabiły swojego dziecka. Ciebie to nie dotyczy? Ani nikogo z Twoich bliskich? Czy jesteś tego pewien?
Rocznie rodzi się około 370.000 dzieci, to jeśli statystycznie 1 na 50 ciąż jest ciążą pozamaciczną, mówimy o 7500 przypadkach rocznie. Poronień samoistnych (dane za 2001 roku) było 40 tys, a ich liczba rośnie. Oznacza to, że na każde 9 urodzonych dzieci, jest jedno, które się nie urodziło, a jego rodzice przeżywali traumę z tym związaną. Nie piszę o innych argumentach, podawanych przez wszystkie medyczne osobistości, jak gwałt, czy inne legalne aborcje, bo z całym szacunkiem dla tych strasznych spraw, jest to kwestia statystycznie marginalna - mówimy o o 7500 przypadkach rocznie. Poronień samoistnych (dane za 2001 roku) było 40 tys, a ich liczba rośnie. Oznacza to, że na każde 9 urodzonych dzieci, jest jedno, które się nie urodziło, a jego rodzice przezywali traumę z tym związaną. Nie piszę o innych argumentach, podawanych przez wszystkie medyczne osobistości, jak gwałt, czy inne legalne aborcje, bo z całym szacunkiem dla tych strasznych spraw, jest to kwestia statystycznie marginalna - mówimy o <1000 przypadkach rocznie (wg oficjalnych danych), choć oczywiście i w tej sprawie należy głośno wołać. Piszę tylko o przypadkach, których w żaden sposób pod aborcję nie da się podciągnąć, a mimo to zostały ujęte w nowej ustawie.
1. Jeśli ciąża, jak wiele, skończy się poronieniem, to kobiecie do traumy z tym związanej dojdzie jeszcze trauma przesłuchań prokuratorskich. Czy na pewno chciała tego dziecka? Czy nie przyczyniła się do poronienia swoim zachowaniem? Stresująca praca? Stłuczka samochodowa? Kłótnia z mężem i wynikający z niej stres? Drobne zatrucie pokarmowe? Czy to oznacza, że na czas ciąży oczekuje się od nas bezwzględnego leżenia plackiem, żeby żadne z naszych zachowań nie doprowadziło do nieumyślnego zabójstwa? Czy to oznacza potencjalnie, że każda z nas musi brać 9 miesięcy L4, oraz 12 miesięcy macierzyńskiego? Efekty tego są łatwe do przewidzenia - albo wzrost bezrobocia kobiet, ich śmierć głodowa na emeryturze, lub dalsze obniżanie dzietności Polek. Bo nikt na siłę dziecka nam nie każe mieć. Nie planujesz aborcji? To nie jest aborcja. Ciebie to nie dotyczy? Ani Twoich bliskich? Nawet nie wiesz, ilu to dotyczy.
2. Jeśli za każde poronienie (a wiele kobiet traci kilka-kilkanaście ciąż, zanim doczekają się wymarzonego dzidziusia), będziemy przesłuchiwane, okaże się, że kobiety nie będą we wczesnej fazie zgłaszać się do lekarza - wykonają test ciążowy w domu, byle tylko nie doprowadzić do powstania dokumentacji medycznej potwierdzającej ciążę - co to oznacza? Niewykryte ciąże pozamaciczne, wzrost śmiertelności kobiet. Ciąża pozamaciczna jest jedną na 4 przyczyną śmierci związaną z ciążą, a zdarza się 1 na 50 ciąż. Dodatkowo, nawet wykryta ciąża pozamaciczna, dopóki nie będzie bezpośrednim zagrożeniem życia, nie będzie usunięta. Nie, z tej ciąży dziecka nie będzie. Nie, nie da się go "przeszczepić". Jedyne co można zrobić, to natychmiast przeprowadzić zabieg. Ciebie to nie dotyczy? Ani Twoich bliskich? Jesteś tego pewien?
3. Ustawa nakazująca tworzenie maksymalnie jednego zarodka w ramach procedury in vitro jest de facto zakazaniem tej procedury. Uważasz, że in vitro to takie "kupienie sobie dziecka"? Nie jest. Jest okupione latami starań, wielu poronień, lub negatywnych testów ciążowych. In vitro jest często ostatnią szansą dla wielu par, które przeszły przez piekło starań, poronień i ciąż pozamacicznych. A i tak szanse są bardzo małe - około 41% ciąż potwierdzonych testem ciążowym na jeden transfer zarodka (ale o 30% mniej urodzonych dzieci). Polskie prawo ogranicza liczbę tworzonych zarodków, w zależności od wieku kobiety do 6. Z tych 6, do transferu nadaje się 2-3 - reszta nie rozwija się, obumiera, tak jak w naturalnym cyklu. Zmieniając prawo spowodujemy, że statystyczne prawdopodobieństwo spadnie do 13% ciąż na procedurę. Jeśli oba przepisy wejdą w życie, oznaczać to będzie, że statystycznie ponad 90% kobiet poddających się procedurze in vitro, będzie tłumaczyło się prokuratorowi, czy na pewno nie zabiły swojego dziecka. Ciebie to nie dotyczy? Ani nikogo z Twoich bliskich? Czy jesteś tego pewien?
Rocznie rodzi się około 370.000 dzieci, to jeśli statystycznie 1 na 50 ciąż jest ciążą pozamaciczną, mówimy o 7500 przypadkach rocznie. Poronień samoistnych (dane za 2001 roku) było 40 tys, a ich liczba rośnie. Oznacza to, że na każde 9 urodzonych dzieci, jest jedno, które się nie urodziło, a jego rodzice przeżywali traumę z tym związaną. Nie piszę o innych argumentach, podawanych przez wszystkie medyczne osobistości, jak gwałt, czy inne legalne aborcje, bo z całym szacunkiem dla tych strasznych spraw, jest to kwestia statystycznie marginalna - mówimy o o 7500 przypadkach rocznie. Poronień samoistnych (dane za 2001 roku) było 40 tys, a ich liczba rośnie. Oznacza to, że na każde 9 urodzonych dzieci, jest jedno, które się nie urodziło, a jego rodzice przezywali traumę z tym związaną. Nie piszę o innych argumentach, podawanych przez wszystkie medyczne osobistości, jak gwałt, czy inne legalne aborcje, bo z całym szacunkiem dla tych strasznych spraw, jest to kwestia statystycznie marginalna - mówimy o <1000 przypadkach rocznie (wg oficjalnych danych), choć oczywiście i w tej sprawie należy głośno wołać. Piszę tylko o przypadkach, których w żaden sposób pod aborcję nie da się podciągnąć, a mimo to zostały ujęte w nowej ustawie.
Witajcie, oto moja historia:
Czy jako dzieci bawiliście się w dom? Pamiętam doskonale, jak pierwszy raz zetknęłam się z tą zabawą w przedszkolu. Koleżanka natychmiast oznajmiła, że chce być mamą. Patrzyłam na to nieskończenie zszokowana. Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć się bawić w coś takiego? Teraz kolejna scenka. Tym razem jestem licealistką, siedzę z koleżankami w parku. Obok nas przechodzi kobieta z małym dzieckiem. Koleżanki wpadają w kwik: jaki śliczny bobasek, a jak ma na imię, a ile już ma. Popatrz jaki słodki, mówią do mnie. Usłużnie przywołuję na twarz wymuszony uśmiech, chociaż mam ochotę uciec. Nigdy w życiu żadne dziecko nie wzbudziło we mnie nawet cienia sympatii.
Koleżanki z liceum powychodziły za mąż i pozachodziły w ciążę. Ja przez całe życie konsekwentnie powtarzam: nie chcę, nie lubię i nie będę mieć dzieci. Nikt nie traktuje mnie poważnie. Dostaję pobłażliwy uśmiech i machnięcie ręką: co ty wiesz, za młoda jesteś, zmieni ci się. Uważają, że wiedzą lepiej ode mnie, jak potoczy się moje życie, tylko dlatego, że jestem kobietą. Około 20% kobiet nie posiada instynktu macierzyńskiego. Jest to fakt, którego się powszechnie nie uznaje i nie szanuje.
Protestuję dla siebie i wszystkich kobiet, wszystkich ludzi - ponieważ zakaz aborcji jest krzywdzący również dla mężczyzn. Nikogo nie można zmuszać ani do ojcostwa, ani do macierzyństwa. Nikt nie powinien być wychowywany jako niechciane dziecko. Kobietom, które nie chcą być matkami, należy się równy szacunek, jak tym, które tego chcą. I nikomu nic do tego.
Czy jako dzieci bawiliście się w dom? Pamiętam doskonale, jak pierwszy raz zetknęłam się z tą zabawą w przedszkolu. Koleżanka natychmiast oznajmiła, że chce być mamą. Patrzyłam na to nieskończenie zszokowana. Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć się bawić w coś takiego? Teraz kolejna scenka. Tym razem jestem licealistką, siedzę z koleżankami w parku. Obok nas przechodzi kobieta z małym dzieckiem. Koleżanki wpadają w kwik: jaki śliczny bobasek, a jak ma na imię, a ile już ma. Popatrz jaki słodki, mówią do mnie. Usłużnie przywołuję na twarz wymuszony uśmiech, chociaż mam ochotę uciec. Nigdy w życiu żadne dziecko nie wzbudziło we mnie nawet cienia sympatii.
Koleżanki z liceum powychodziły za mąż i pozachodziły w ciążę. Ja przez całe życie konsekwentnie powtarzam: nie chcę, nie lubię i nie będę mieć dzieci. Nikt nie traktuje mnie poważnie. Dostaję pobłażliwy uśmiech i machnięcie ręką: co ty wiesz, za młoda jesteś, zmieni ci się. Uważają, że wiedzą lepiej ode mnie, jak potoczy się moje życie, tylko dlatego, że jestem kobietą. Około 20% kobiet nie posiada instynktu macierzyńskiego. Jest to fakt, którego się powszechnie nie uznaje i nie szanuje.
Protestuję dla siebie i wszystkich kobiet, wszystkich ludzi - ponieważ zakaz aborcji jest krzywdzący również dla mężczyzn. Nikogo nie można zmuszać ani do ojcostwa, ani do macierzyństwa. Nikt nie powinien być wychowywany jako niechciane dziecko. Kobietom, które nie chcą być matkami, należy się równy szacunek, jak tym, które tego chcą. I nikomu nic do tego.
Od ponad 5 lat staramy się z partnerem o dziecko... niestety bez sukcesów. Po około roku starań zaczęliśmy szukać przyczyny naszych niepowodzeń... na razie bezskutecznie :( Niepłodność idiopatyczna (idiotyczna:/) - to walka z wiatrakami, bo nawet nie znamy swojego wroga... do tego stwierdzone: Hashimoto, podwyższona prolaktyna (teraz jest ok po Bromergonie), mutacja MTHFR, podwyższony poziom komórek NK... Od urodzenia mam też porfirię wątrobową ostrą przerywaną, czyli prawie wszystkie leki przy leczeniu niepłodności są zakazane - mogą wywołać atak, który może zakończyć się śmiercią (tak zmarła moja babcia - złe znieczulenie)... wszystkie leki biorę więc na własną odpowiedzialność - a jest ich dużo.
Za nami 4 lata walki... 2 inseminacje, 3 in vitro i 2 poronienia... Niech nikt nie śmie twierdzić, że in vitro to droga na skróty... Ci, co tak sądzą na pewno nigdy nie rozmawiali z niepłodną parą, ani nie zagłębili się tak na prawdę w temacie. Na razie przegrywamy każdą bitwę, ale mam nadzieję, że wygramy wojnę. Biorę udział w OSK, ponieważ chcę mieć prawo do leczenia swej niepłodności; prawo do decydowania o tym, jeśli ciąża (tak wyczekiwana) będzie zagrażała mojemu życiu, żebym sama mogła podjąć decyzję czy chcę ją spróbować donosić; prawo do tego, żeby przerwać cierpienie dziecka (i swoje), jeśli okazałoby się, że jest śmiertelnie chore.
Jakim prawem Jarosław Kaczyński chce skazywać ludzi na patrzenie na śmierć własnych dzieci ("Ale będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię").
Ja straciłam 2 wczesne ciążę i ten ból zostanie ze mną do końca życia..., lecz gdybym czuła ruchy dziecka i straciła je zaraz po porodzie, to bym chyba umarła z cierpienia.
Za nami 4 lata walki... 2 inseminacje, 3 in vitro i 2 poronienia... Niech nikt nie śmie twierdzić, że in vitro to droga na skróty... Ci, co tak sądzą na pewno nigdy nie rozmawiali z niepłodną parą, ani nie zagłębili się tak na prawdę w temacie. Na razie przegrywamy każdą bitwę, ale mam nadzieję, że wygramy wojnę. Biorę udział w OSK, ponieważ chcę mieć prawo do leczenia swej niepłodności; prawo do decydowania o tym, jeśli ciąża (tak wyczekiwana) będzie zagrażała mojemu życiu, żebym sama mogła podjąć decyzję czy chcę ją spróbować donosić; prawo do tego, żeby przerwać cierpienie dziecka (i swoje), jeśli okazałoby się, że jest śmiertelnie chore.
Jakim prawem Jarosław Kaczyński chce skazywać ludzi na patrzenie na śmierć własnych dzieci ("Ale będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię").
Ja straciłam 2 wczesne ciążę i ten ból zostanie ze mną do końca życia..., lecz gdybym czuła ruchy dziecka i straciła je zaraz po porodzie, to bym chyba umarła z cierpienia.
Byłam na czarnym proteście. Jestem nieuleczalnie chora na jedną z chorób z autoagresji, mój mąż również choruje przewlekle. Oboje bierzemy leki, codziennie. I będziemy je brać do końca życia. Nie rodziłam jeszcze, nie wiem, jakie to uczucie nosić dziecko pod sercem, ale wiem, jakie to uczucie zwijać się z bólu, nie jeść prawie niczego, bo od wszystkiego następuje krwawa biegunka, gorączka po 40 stopni i przewlekła niedokrwistość. Wiem, jakie to uczucie z lęku przed napadem bólu nie wychodzić z domu przez 3 miesiące, płacząc z bólu i bezsilności. Wiem też, jak to jest, kiedy lekarze stawiają błędne diagnozy przez ponad pół roku, lecząc po omacku. Nigdy nie będę zdrowa i nie wiem, jaką decyzję podejmę, kiedy moje dziecko okaże się być chore tak, jak ja (choć oczywiście - oby nie), ale protestuję, bo chcę mieć wybór, bo moje leki, a biorę kilkanaście tabletek dziennie nie są tanie, bo remisja może się skończyć w każdej chwili, a moje dziecko nie musi znosić tej całej machiny NFZ, która o mało nie wpędziła mnie do grobu!
Nikt za mnie nie cierpi, nikt nie nie wysypia się za mnie, kiedy ze snu wyrywa mnie ból i nikt za mnie nie zdecyduje, czy urodzę, czy nie, bo to moje sumienie, moje życie, moja choroba.
Jestem ze wszystkimi kobietami, które chcą urodzić chore dziecko i z tymi, które nie chcą, bo zwyczajnie mamy prawo wybrać. Siła jest kobietą!
Nikt za mnie nie cierpi, nikt nie nie wysypia się za mnie, kiedy ze snu wyrywa mnie ból i nikt za mnie nie zdecyduje, czy urodzę, czy nie, bo to moje sumienie, moje życie, moja choroba.
Jestem ze wszystkimi kobietami, które chcą urodzić chore dziecko i z tymi, które nie chcą, bo zwyczajnie mamy prawo wybrać. Siła jest kobietą!
Jestem trenerem personalnym, pracuje na co dzień z wieloma kobietami i nie wyobrażam sobie, aby któraś z nas miała ograniczone prawa. Mimo, że jesteśmy różne, to łączy nas wiele! Uważam, że każda z nas powinna mieć prawo wyboru. W każdej kwestii.
Nie dajmy sobą pomiatać! Obecnie mieszkam poza granicami kraju, myślimy z mężem o powrocie do Polski, ale patrząc na to, co dzieje się w kraju, który tak kochamy i za którym tęsknimy, nie wiem czy ten powrót będzie dobrym wyjściem.
Nie dajmy sobą pomiatać! Obecnie mieszkam poza granicami kraju, myślimy z mężem o powrocie do Polski, ale patrząc na to, co dzieje się w kraju, który tak kochamy i za którym tęsknimy, nie wiem czy ten powrót będzie dobrym wyjściem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)