niedziela, 23 października 2016

Wiele z Was pisze o molestowaniu, o gwałtach. Piszecie, że to dlatego idziecie na #czarnyprotest. Dlatego postanowiłam też się swoją historią podzielić.

Gdyby ktoś zapytał mnie dziesięć lat temu, czy byłam albo jestem molestowana, odpowiedź, której bym udzieliła, brzmiałaby: „nie”.

Jeszcze dwa lata temu, jak słyszałam, że 25% Polek (albo i więcej) spotkało się z jakąś formą molestowania – wspominałam swoje koleżanki z podstawówki, z gimnazjum, z liceum i… nie dowierzałam. One miałyby być molestowane? Nie do wiary, przecież nigdy o niczym takim nie wspominały. Ale to nieprawda. Wspominały, po prostu uciekło mi to na jakiś czas z pamięci. To była zima, druga klasa gimnazjum, jeśli się nie mylę. Pamiętam, że po wf-ie przebierałyśmy się w normalne ubrania. Dziewczyny z sąsiedniej miejscowości rozmawiały o swoich planach na popołudnie. Pamiętam wypowiedź jednej z nich. O tym, że ma kolędę i że musi się u którejś z dziewczyn zaszyć, bo ksiądz sobie pozwala i po tyłku ją podszczypuje. Pamiętam, że trzy inne dziewczyny potwierdziły, że przy nich też tak sobie pozwalał. O tym księdzu wszyscy w okolicy kilku wsi wiedzieli zresztą, bo nie tylko z nimi sobie pozwalał. Mniej więcej w tym samym czasie słyszałam wypowiedź mojej cioci, że jeszcze w dniu jej ślubu pozwalał sobie na głupie, uwłaczające teksty i klepanie jej po tyłku. Lata temu sprawa była zgłaszana do kurii (to wiem z podsłuchanej rozmowy moich rodziców), a kuria zrobiła tego księdza dziekanem – żeby trudniej go było usunąć. I rzeczywiście, nikt już tego nie próbował, ludzie pogodzili się z takim stanem rzeczy. Dzisiaj ten ksiądz jest już na emeryturze. Do księży jeszcze wrócę.

A teraz przechodząc do tego, z czym miałam osobistą nieprzyjemność:

Pierwsza osoba: mój wujek.
Gdy byłyśmy z siostrą małe, brał nas na kolana i grał z nami w karty, wygłupiał się z nami. Lubiłyśmy to. Niby nic takiego. Ale robiłyśmy się coraz starsze i nadal do niego przychodziłyśmy. Mogłam chodzić najdalej do pierwszej albo drugiej klasy podstawówki, a może i nie. Kiedyś do kuchni weszła mama, strasznie na wujka nakrzyczała (a to ja się czułam winna, bo przecież same się mu na te kolana pchałyśmy). Skończyło się branie na kolana, choć w karty nadal mogłyśmy przyjść pograć, a potem mnie jeszcze nauczył grać w szachy. Ale z wujkiem mam jeszcze jedno wspomnienie, które na długi czas wyparłam. Nie wiem, czy to było przed tym, jak mama wparowała do tej kuchni czy później. Byłam z wujkiem sama. Pamiętam, że powiedział, że nauczy mnie całować. Powiedziałam, że nie chcę. Pamiętam że i tak włożył mi język do ust. To bardzo mgliste wspomnienie. Nigdy więcej się taka sytuacja nie powtórzyła. Zapomniałam. Wujek od lat nie żyje. A ja mam raczej pozytywny obraz jego osoby: karty, szachy, poświęcany nam, mi i siostrze, czas. Wiem, że miał problem z piciem, wiem, że zdarzało mu się awanturować. Ale nie potrafię być na niego zła za nic.

Druga osoba: sąsiad. Sąsiad, starszy już facet, miał króliki. Smarkula byłam, chodziłam do podstawówki, może do pierwszej klasy gimnazjum. I uwielbiałam te króliki, a sąsiad pozwalał brać je na ręce. Mogłam tam przychodzić kiedy chciałam. Wolałam chodzić, gdy go nie było. Bo gdy był, to zagadywał (co samo w sobie nieprzyjemne nie było) i sięgał łapami w stronę dekoltu (a miałam wtedy nawyk chodzenia w mocno wykrojonych bluzkach) i ściągał mi stamtąd słomę, którą królik na łapkach tam przeniósł. Zawsze jak widziałam, że podnosi ręce, starałam się szybko sama otrzepać. Od lat już u tego sąsiada nie byłam, czasem zdarza mi się go widywać przez płot, mało kiedy mówimy sobie choćby „dzień dobry”.

Trzecia osoba: mówiłam, że wrócimy do księży? No to wracamy. Pierwsza gimnazjum. Tutaj jestem pewna czasu, bo ten ksiądz nie zabawił u nas zbyt długo. Miał fajnego psa. Owczarek niemiecki o imieniu Ares. Ksiądz też był fajny, miał podejście do młodzieży. Taki okrąglutki facet, zawsze uśmiechnięty, wygadany. Ksiądz wychodził do mnie przed kościół porozmawiać. Głównie o psie. Pamiętam, że strzepywał mi z dekoltu kawałki choinki i nieistniejące włosy. Pamiętam jego pulchne palce. Byłam rozdarta: z jednej strony wiedziałam, że to nie jest właściwe zachowanie, a z drugiej strony nie chciałam, żeby się okazało, że coś nadinterpretowuję i obrażę księdza, a przy tym faceta, którego po ludzku lubię. Zresztą, kto by mi uwierzył, skoro nie miałam żadnych dowodów? Kiedyś mu wspomniałam, że mam problemy z językiem francuskim. Powiedział, że uczył się tego języka, że mógłby mi korepetycji udzielać. Zapraszał na probostwo. Przy każdym naszym kolejnym spotkaniu pytał, jak mój francuski, nachalnie zapraszał na probostwo, a ja odmawiałam. Za każdym razem. Czy ja sobie wymyśliłam, że on chciał mnie tam zwabić, żeby zrobić mi krzywdę? Nie wiem. Jakiś czas potem go przeniesiono do innej parafii, bo organizował pielgrzymkę do Watykanu, ludzie powpłacali już pieniądze, a on je wszystkie gdzieś przepuścił. Wiem, że potem zapożyczył się u mojej cioci i wujka (mocno religijna część rodziny), żeby innym parafianom oddać pieniądze, a ich potem spłacał przez parę lat. Nikomu wtedy nie powiedziałam o tym, jak się ten ksiądz przy mnie zachowywał. Nikomu. Dopiero lata później zaczęłam o tym pisać w internecie, a jeszcze później opowiedziałam o tym znajomym ze studiów. Mi nie zrobił krzywdy. Ale jedno mnie nadal gryzie i zawsze już będzie gryzło: czy z powodu mojego milczenia, on nie skrzywdził jakiejś innej dziewczynki? Mniej rozgarniętej niż ja? Takiej, która skorzystałaby z zaproszenia na probostwo?

Były jeszcze oczywiście głupie teksty kolegów w gimnazjum (np. „zabiłaby mnie jednym cyckiem”). Czy któryś z nich zrobił mi krzywdę? Nie. Czy mieli prawo mnie dotykać? NIE! Dzisiaj to wiem. Dzisiaj mówiłabym głośno: „nie dotykaj!”, „zostaw mnie!”, „nie podoba mi się to, co mówisz!”, nie podoba mi się to, co robisz!”, „przestań mi składać takie propozycje!”. Dzisiaj strzeliłabym w pysk bez zastanowienia, gdyby zaszła taka potrzeba.

Dlatego tak ważna jest EDUKACJA SEKSUALNA ze szczególnym uwzględnieniem bezpieczeństwa dzieci, budowania w nich postawy asertywności i informowania, gdzie szukać pomocy. I to edukacja zaczynająca się już w przedszkolu.

Ale do pełnego obrazu sytuacji muszę napisać jeszcze trochę o moim podejściu do aborcji.


Mniej więcej rok temu przyśniła mi się niechciana ciąża po jednej z internetowych dyskusji o aborcji (byłam wtedy zwolenniczką utrzymania obecnego prawa: gwałt, wady płodu, zagrożenie dla zdrowia lub życia kobiety; docierały do mnie argumenty za liberalizacją ustawy o aborcji, wiedziałam, że ona krzywdzi kobiety biedne, że zarodek nic nie czuje, ale i tak ciągle chrzaniłam o „potencjalnym dziecku”). Pierwsze, co zrobiłam w tym śnie? Zaczęłam liczyć dni i tygodnie oraz pieniądze na koncie, szukać opcji przejazdu zagranicę. Żeby tylko zdążyć przerwać ciążę, żeby nie musieć rodzić. Obudziłam się zlana potem, nadal licząc. I tak jeszcze przez parę minut liczyłam, zanim dotarło do mnie, że to tylko koszmarny sen, najgorszy, jaki kiedykolwiek śniłam. Dotarło do mnie kilka rzeczy: 1) nie jestem głupią idiotką, która poszłaby z facetem do łóżka bez zabezpieczenia – nigdy bym sobie na to nie pozwoliła, 2) antykoncepcja bywa zawodna i mi też może się przytrafić nieplanowana ciąża – zupełnie nie z mojej winy, 3) CHCĘ MIEĆ WTEDY WYBÓR! 4) skoro ja nie jestem głupią idiotką, dlaczego miałabym mieć inne kobiety za głupie idiotki? One też powinny mieć wybór – przy dostępie do rzetelnej wiedzy, taniej antykoncepcji i warunkach ku temu, by mogły rodzić, jeśli chcą.

Od tamtej pory nie tylko jestem przeciwniczką zaostrzenia ustawy aborcyjnej, ale stałam się ZWOLENNICZKĄ WYBORU. W #czarnym proteście razem idziemy po to, by nie zaostrzono ustawy o aborcji. Ale część z nas idzie też po liberalizację ustawy, po przywrócenie polskim kobietom pełnej godności i podmiotowości, z jakiej zostałyśmy obdarte w ’93 roku. I wiecie? Jestem dumna, że należę właśnie do tej części. Jestem dumna z tego, że otworzyły mi się oczy, że w pewnym sensie poczułam na własnej skórze, czym jest niechciana ciąża i dzięki temu osiągnęłam wyższy stopień empatii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz